20 paź 2010

Korzyści z istnienia kultury Majów


Istnieje pewien niezmiernie słaby film o nazwie Źródło, którego fabuła, morał, dosłowność, dialogi i gra aktorska są wręcz żałosne. Jest to jedna z produkcji, która skrócona o 25 minut byłaby o wiele, wiele lepsza.

Zaletami filmu są charakterystyczne, animowane sekwencje przedstawiające coś na kształt kosmosu (żeby nie mówić: wizualizację duchowych rozterek protagonisty) oraz prawdopodobnie najlepszy soundtrack filmowy, jaki dane mi było poznać. O ile więc „symbologia” filmu doprowadza do bólu zębów, same utwory (których tytuły nawiązują do konkretnych scen, będąc dla nas nieintuicyjne i nieprzydatne) stanowią czyste mistrzostwo.


Poziom kawałków waha się między „genialne” a „dobre”. Clint Mansell w przeszło czterdziestu sześciu minutach muzyki uniknął monotonii, choć cały soundtrack ze Źródła bazuje na mocno powiązanych melodiach. Chociaż większość płyty jest leniwa i melancholijna, zdarzają się mocne wybicia, które z jednej strony pobudzają słuchacza, z drugiej – podczas sesji mogłyby zakłócić planowaną narrację.

Niemniej jako uniwersalna muzyka tła do sesji pozbawionych scen akcji jest to „must have”, zaraz przed opisanym przy innej okazji soundtracku z Symetrii. Elektroniki jest tu co prawda jak na lekarstwo, ale album równie dobrze wpisze się w SF, jak i fantasy czy światy historyczne.


Poszczególne kawałki można bez większych trudności umotywować w świecie gry – do czynienia mamy z kwartetem smyczkowym, tworzącym zazwyczaj główną linię melodyczną, do tego dochodzą klawisze (być może odpowiedzialne za wspomniane fragmenty elektroniki), instrumenty perkusyjne, gitara elektryczna i rzadkie chóry.

Teoretycznie ostatni utwór, zawierający jedynie dźwięki pianina, mógłbym uznać za niekonsekwencję i najsłabsze ogniwo, znam jednak osoby uważające go za utwór pełny i wyśmienity. Po prostu nie posiadam dość umiejętności, by się do jakiegoś elementu przyczepić. Just enjoy some tracks.

Muzyka tła: 5/5 – jeżeli nie spodziewacie się rozgrywać scen akcji, ten album może łatwo zapełnić z dwie godziny gry;
Muzyka obszaru: 2/5 – można tym albumem urozmaicić składanki takie jak „melancholia, sen, koncert”, jednak przyznam, że sam bym go tak nie wykorzystał;
Muzyka przygody: 2/5 – jak powyżej. Można próbować, można szukać, ale sam poszukałbym raczej innych kawałków;
Muzyka drużyny: Nie.






Na marginesie. Jak już słuchacie utworów, ciekaw jestem, jak Wam podoba się zestawienie mojego tekstu z reckami profesjonalnych znawców muzyki i kinematografii, jak choćby tutaj. Teoretycznie jest tu bardzo dojrzały aparat krytyczny, jednak z mojej perspektywy tekst ten, choć niewątpliwie bardziej przemyślany i dojrzalszy od mojego, jest po prostu nudny. Jak Wy się na to zapatrujecie? Powinienem starać się bardziej wyczerpywać temat, silić na porównania itp., czy wolicie, jak dotychczas, krótki wstęp i skupienie na mięsie?

2 komentarze:

  1. Death Is The Road To Awe jest oczywiscie epicki :)

    W ogóle dobry OST. I ja jestem za konkretnymi tekstami a nie jakimś przymulaniem :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To jest świetne (i nie tak znane jak muzyka "Requiem dla snu")! Kupiłem sobie nawet kiedyś płytę, a potem zobaczyłem, że taniej by mi było zamówić każdy kawałek osobno w iTunes, gdybym oczywiście mógł stamtąd do Polski sprowadzać pliki. ;-)

    Co do linkowanego tekstu, to on m.in. w większym stopniu niż Twój zestawia muzykę z samym filmem – nam to niepotrzebne, bo nie zastanawiamy się nad tym, jak dobrze ten OST ilustruje film, tylko jak dobrze zilustruje nasze sesje. :-)

    OdpowiedzUsuń