31 gru 2010

Świątecznie i okazjonalnie


Święta, rocznice, festiwale i różne obchody to świetna metoda by nadać życia przedstawionemu światu. Czasem w kampanii można ulec wrażeniu, że zmienia się jedynie okolica, a świat jest jakby zamrożony i czeka jedynie w skupieniu na działania graczy. Wprowadzenie balangi nie związanej z graczami może nadać kolorów settingowi. To nie musi być rocznica koronacji króla, dzień niepodległości czy festiwal noworoczny. To może być ślub lokalnej sławy, lub czyjkolwiek jeśli gramy w małowioskowe fantasy.


Johann Pachelbel - Canon In D

Jest jeszcze jedna funkcja. Fajne okoliczności, tak samo jak fajne otoczenie tworzą doskonałe warunki do odgrzewania starych kotletów. Przygoda z włamaniem do sejfu dyrektora jakiejś firmy? OK potwórzmy ją. Ale tym razem zamiast dokumentów będzie chodzić o słynny diament, zamiast zwykłego biurowca wstawimy Empire State Building, zamiast obchodzenia stróża nocnego, serwujemy ceremonię oddania budynku. Orkiestra gra klasykę, suknie wieczorowe, towarzysząca imprezie wystawa drogocennych kamieni...


Por una Cabeza - Carlos Gardel

Znów trzeba przemknąć, pogadać, zbajerować a pod koniec kliknąć na quest item, ale jest tak jakoś inaczej. Jest klimacik, dodatkowe atrakcje. Ponadto mamy tu ciekawy zabieg muzyczny. Zamiast muzyki do „się skradania” leci klasyka, możemy nie opisywać, że piętro niżej (tudzież na drugim końcu korytarza) ludzie wciąż się bawią, muzyka sama przypomina graczom o tym w jakich okolicznościach rozgrywa się ich akcja.


When The Saints Go Marching In - Louis Armstrong

Warto mieć odpowiedni kawałek na moment, gdy zegar wybije północ. Życzymy wielu (ale nie zbyt wielu) muzycznych (ale nie zbyt muzycznych), ale przede wszystkim udanych sesji w przyszłym roku!

29 gru 2010

OST z Amelii + mrok = OST z Oldboya


Oldboy to jeden z najciekawszych filmów, jakie obejrzałem w tym roku. Nie nazbyt przewidywalny, wiele wartych zapamiętania scen, bardzo ciekawe wątki połączone z intrygującą choreografią. No i muzyka – doskonale dopasowana do scen, podkreślająca wiszącą w powietrzu tajemnicę, doskonale wpasowująca się w często groteskowy nastrój obrazu.

Ostatnio sporo razy użyłem słowa „groteska”, także tag o tym znaczeniu znacznie wzrósł w liczbie użyć. Warto wreszcie skonkretyzować, jak to pojęcie rozumiem – groteska jest dla mnie przede wszystkim zestawieniem elementów do siebie niedopasowanych, nawet sprzecznych w taki sposób, by wytwarzać nietypowe skojarzenia i bawić się utartymi konwencjami. To bardzo uproszczone myślenie, bez takich pojęć jak „kategoria estetyczna”, nieco zbyt mocno naznaczone myśleniem praktycznym. Jednak na potrzebę krótkiej pogawędki o muzyce wystarczy.

Bardzo lubię dostrzegać, poznawać i rozumieć schematy, lubię też, kiedy ktoś je celowo wykorzystuje w grotesce. Problem w tym, że groteska nie zawsze musi być – i bardzo często nie jest – udana. Jeżeli podczas sesji drużyna samurajów rozmawia z cesarzem przy muzyce typu Prodigy, groteska wystąpi, ale raczej wywoła niesmak. Nie ma zasad doboru groteski – tak samo, jak nie ma zasad tworzenia sztuki (czymkolwiek by nie była).

W Oldboyu groteska została osiągnięta przez połączenie prawdziwego okrucieństwa (takiej sieczki w umyśle protagonisty, w tym przypadku antybohatera, nie widziałem w udanym filmie od dawna) i brutalności z utworami wykonanymi na smyczki, klawisze (głównie w brzmieniu fortepianowym) i instrumentami dętymi. Elektronika bardzo okazjonalna, głównie w formie podkreślenia rytmu, chociaż słaby kawałek „Jailhouse Rock” to już czysta elektronika.

Kawałki są raczej melancholijne, osobiście stawiam je gdzieś między pojęciem „dynamiczny” a „stateczny” - przemiany w obrębie utworu zachodzą często i wiele z nich da się dostosować do scen akcji („The Old Boy”, „In a Lonely Place”), jednak raczej w naturalny sposób zachęcają do napiętego wyciszenia się. Jeden tytuł zawierać może zarówno partie spokojne, patetyczne, dynamiczne i, w moim odbiorze, niemal stresujące („Cries And Whispers”).

Nie zmienia to faktu, że po groteskę wcale w tym wypadku sięgać nie trzeba – wiele pomysłów broni się nawet w „klasycznym” postrzeganiu. Ulokowanie w albumie utworu Vivaldiego czy fenomenalny „The Last Waltz” (mój absolutny faworyt, który na głowę bije wiele kawałków Tiersena, zarazem mocno się z nimi kojarząc) mogą zostać wykorzystane w swych naturalnych kontekstach – czyli eleganckim przyjęciu, tańcu, balu. Warto przesłuchać i wybrać perełki choćby na potrzeby Wolsunga.

Sporym mankamentem (ładne słowo, nie?) są wymagające wycięcia, na szczęście nieliczne, fragmenty obejmujące wypowiedzi bohaterów filmu i inne dźwięki (jak wystrzał pistoletu). Audacity na szczęście poradzi tu sobie dobrze. Same kawałki bywają dosyć krótkie (średnio nieznacznie wykraczają ponad dwie minuty), a po zostawieniu perełek pozostaje przynajmniej pół godziny bardzo dobrej, charakterystycznej muzyki o szerokim zakresie użycia.

W moich obecnych kampaniach raczej nie mam okazji użycia tego typu metody, ale jestem ciekaw, jak gracze odbiorą scenę walki, gdy umieszczę w niej spokojne flety.

Muzyka tła: 3/5 – po wycięciu nowoczesnych kawałków, można łatwo puścić jako tło w steampunku czy victorianie;
Muzyka obszaru: 3/5 – bale, bankiety, melancholia – o ile nie chcemy wchodzić w groteskę, raczej bez ekstrawagancji;
Muzyka przygody: 4/5 – obejrzycie film, zrozumiecie. Poszczególnymi kawałkami da się fantastycznie bawić;
Muzyka drużyny: Tak.



26 gru 2010

Niedzielna polecanka #17

To trochę smutne, że swoje święta kończę wrzucając notkę na bloga. Spróbuję jednak jeszcze przez chwilę nie myśleć o tym czasie jako o Saturnaliach, lecz w kontekście chrześcijańskim. Stąd też muzyczno-chrześcijański podarunek.

Wpierw – Lisa Gerrard.

Być może kojarzycie takie piękne słówko jak "maranatha", co ponoć znaczyć może – zależnie od tego, gdzie umieścimy odstęp, którego oczywiście rękopisy starożytne nie posiadają – "Pan przyjdzie", "Pan przyszedł", "Pan przychodzi" i "niech Pan przyjdzie".

Nic nie wiem na temat podejścia Lisy do religii, jednak w duecie z Patrickiem Cassidym (tak, wiem: "who the hell is Patrick Cassidy?") przydarzył im się utwór z typowym dla Lisy tekstem w postaci zawodzenia. Wynik ich współpracy jest oszałamiający:

Przykładowe sceny: trans, medytacja, modlitwa, śmierć, oniria, nadejście anioła.

A skoro już jesteśmy w temacie powtórnego przyjścia. Nie lubię kolęd, nie lubię muzyki świątecznej. Do nielicznych wyjątków należy album Enya'i "And Winter Came". Tam również pada prośba o przybycie Pana:

(Zwłaszcza od 0:45 do 0:50. Tak, ja właśnie dla kilku sekund potrafię słuchać jakiegoś utworu.)

Jeżeli z niezrozumiałego dla mnie powodu postanowicie urządzić w ramach sesji takie dni jak Wigilia Bożego Narodzenia, ten krążek może okazać się wcale niezłą alternatywą dla Cichej Nocy.




Swoją drogą, na początku tygodnia miałem sen, jakoby Trzecia Wojna nastała właśnie dwudziestego czwartego grudnia. Czyż to nie interesujący, dramatyczny i przygnębiający motyw? W sam raz do wykorzystania u zenitu wojennej kampanii.


----

W przyszłym tygodniu w niedzielę zapewne będę na Khakonie. Spodziewajcie się, że na notkę mogę nie mieć czasu.

23 gru 2010

Neverhood soundtrack + życzenia


Mam ochotę, dla odmiany, napisać o czymś wesołym. Okres przedświąteczny jest dla mnie zawsze przygnębiający, nawał obowiązków, braki w ilościach dostępnych sztuk złota, zmęczenie. Stąd dzisiaj coś lekkiego, radosnego, a przez to nietypowego jak na ten blog.

Jeżeli istnieje coś, co sprawia mi nieposkromioną radochę i wręcz nasyca pozytywnymi emocjami, to jest to Neverhood.



Muzyka była niezwykle ważnym elementem tytułu – nieustannie wybijała się na pierwszy plan, często doprowadzała do gorączki swą, z braku lepszego słowa, „eksperymentalnością”. Jest to chyba jazz, ale poszczególne kawałki wyraźnie nawiązują do innych nurtów, jak r'n'roll, blues czy dziecięce wyliczanki.

Problemem albumu jest, że wielu utworów nie da się na dłuższą (na krótszą zresztą też – jak „Gargling Drummer”) miarę słuchać. Potrafią być męczące, niemelodyjne, wokal często posługuje się bełkotem. Do instrumentów zaliczyć należy przede wszystkim gitary, saksofony, elektronikę (ta, wiem, ładny instrument, wybaczcie mi ten skrót myślowy).

Stąd można wyodrębnić dwa rodzaje utworów z Neverhood – bardzo mocno dostosowane do konkretnych scen („Klaymen takes the 'A' Train” - w zasadzie bezużyteczne dla nas, o ile nie planujemy ulokować w sesji pociągu) i trochę przekraczające standardowe rozumowanie, czym jest muzyka („Thumb Nail Sketch”).

Druga grupa to utwory niewiele mniej dziwne lub zgoła typowe, za to w zdecydowanej większości ciekawe i charakterystyczne, raczej radosne, nawet zabawne. Niewiele z nich broni się jako muzyka całkowicie oderwana od kontekstu gry (tu rewelacyjny „Klaymen's Theme”, czyste mistrzostwo, kopalnia pozytywnych emocji), większość jest bardzo krótka (około półtorej minuty) i raczej do zastosowania na krótko.

Soundtracku tego nie używałem już bardzo długo, gdyż zdecydowana większość znajomych (ja zresztą też) ma go już po dziurki w nosie (dziesiątki odsłuchań robią swoje). Wykorzystywaliśmy go jednak przede wszystkim w momentach, gdy chcieliśmy zaznaczyć, że prowadzimy sesję humorystyczną, bardzo zdystansowaną i swobodnie prowadzoną.

Nie znaczy to jednak, że nie da się go wykorzystać w inny sposób. W gruncie rzeczy jest to doskonała muzyka przygody do sesji z przymrużeniem oka. Różne utwory bardzo łatwo powiązać z konkretnymi lokacjami, postaciami, wydarzeniami. Ociekają wręcz groteską, nie powinno nas dziwić, że nagle z głośników ktoś zaczyna obłąkańczo się zaśmiewać czy melancholijnie zaśpiewuje „Dum da dum doi doi doi”. Ta muzyka z zasady nie musi mieć sensu i w obranej konwencji broni się bardzo dobrze.

Nawet kawałki pozornie bezużyteczne mają potencjał. „Chiming in” od razu daje mi pomysł na starą pozytywkę, zepsutą radiolę, groteskowo dodaną do Maszyny Zagłady, złowróżebną melodyjkę. Dobry prowadzący (ok, ja na przykład nie) potrafiłby to genialnie wpleść do sesji grozy.

Muzyka tła: 1/5 – to się nigdy nie uda;
Muzyka obszaru: 1,5/5 – to się nigdy nie uda, ale możemy wybrać kilka kawałków i wrzucić je na składankę „humor” (o ile ktoś takiej składanki potrzebuje) lub „WTH”;
Muzyka przygody: 4/5 – tak, dla tej muzyki naprawdę da się zrobić specjalną sesję. Warto trzymać w pamięci, może kiedyś będzie okazja spróbować czegoś nietypowego;
Muzyka drużyny: Chciałbym zobaczyć taką drużynę.









Tak poza tym życzę Wam, byście mieli tyle pieniędzy, by stać Was było na zakup żyrafy oraz byście w tym roku nauczyli się jakiegoś nowego języka - a najlepiej jakiegoś idiolektu, tak w pełni. I byście poznali przynajmniej jeden utwór który zapamiętacie na długo tylko tego dla, że w jego towarzystwie wydarzy się coś wspaniałego.

I grajmy jak najprzyjemniej.

19 gru 2010

Niedzielna polecanka #19

(Awaria dysku twardego.
Aktualizacja robiona z tego, co akurat znalazłem na zapasowym sprzęcie.)

Dziwaczna nazwa zespołu, trudny do określenia styl. Większość ich twórczości uważam za nużącą i niewartą uwagi, niemniej to, co załączam, stanowi niemal dwadzieścia minut muzyki tła.

Atmosfera melancholijna, minimalizm połączony z grozą. Po jednym przesłuchaniu ma się właściwie cały obraz ich potencjału, toteż bez szczególnego wysiłku wiemy, czy warto to zachować, czy też odrzucić w pieruny.

I na 100% puściłbym te kawałki przy kiczowatej, sztampowej sesji z mhrocznymi wąpierzami.



17 gru 2010

Bring Sally Up!

Fajną rzeczą w rzadkim prowadzeniu jest nie tylko długi czas na przygotowanie sesji. To również możliwość powtarzania tego samego myku w otwierającej scenie, bez ryzyka nudy. Zamiast tego nadaje on uczucie ciągłości kampanii. W tej notce kontynuuję namawianie Umbry do muzyki z wokalami. Do tego delikatnie pojawia się tu kwestia, do której chciałbym wracać jak najczęściej – czyli muzyka, która nie tylko towarzyszy opisowi MG, ale i gracze mogą z niej „skorzystać”.


Moby – Flower


Zupełne ciemności przerywa rozbłysk świetlówki, miga kilkukrotnie i wreszcie zaczyna świecić ciągłym światłem. Niemal natychmiast dołączają kolejne – jest ich aż kilka rzędów pod sufitem, zalewają jasnością wielki hangar. Znajdujemy się przy metalowej podłodze. W kadrze pojawia się sękata, noga o wielu stawach w błotnych barwach, dołącza do niej kolejna, jedna za drugą, razem z nimi pojawia się opancerzony korpus, do którego przylegają przezroczyste skrzydła, ruchliwe czułki badają podłoże. Nagle ciężki wojskowy bucior rozdeptuje robaczka z słyszalnym mlaśnięciem, kamera rusza do góry... [zwrot do jednego z graczy] Opisz swoją postać...


To nie zawsze hangar, nie zawsze zaczyna się od rozdeptanego robala. Ale niemal zawsze zaczyna się od „Flower”. Czasem jest jakieś intro, zanim pojawi się drużyna. Potem ruszam z Moby'm i wskazuję kolejnych graczy by opisali swoich bohaterów.


Elbow – Grounds For Divorce


To może być przelot przez statek, którym gracze bujają się pomiędzy planetami, ich garaż, który naturalnie stał się ich bazą wypadową gdzie spotykają się regularnie. Wreszcie taki kawałek w ogóle może być nie związany z jakimś miejscem. To po prostu „main theme” drużyny. Zagra kiedy trafią na miejsce zbrodni, które jest punktem wyjścia dla przygody, oraz gdy mogą się zaprezentować schodząc po trapie na powierzchnię planety, gdzie rozegra się kolejna historyjka. Kiedyś wstrzymałem ten opis aż do połowy sesji, kiedy to chłopaki dostali się do militarnej części bazy – korytarz w którym lampka przy drzwiach zmienia barwę z czerwonej na zieloną, rozsuwa się ciężka gródź i triumfalnym krokiem wkraczają do środka.



Vanessa Mae – Contradanza


A to trochę inna para kaloszy. Utwór ten wykorzystałem tylko raz, ale w dość podobnym stylu. Początek rozgrywającej się na biegunie południowym przygody Ultima Thule. Opis rozpoczyna rozległa biel czapy lodowej, którą zakłóca jedna czarna nitka. Gdy się zbliżamy, nabiera ona kształtów i okazuje się grupką polarników maszerujących jeden za drugim. Teraz wyglądają jednakowo, ale niecałe dwa tygodnie temu... I w tym miejscu każdy z graczy może opisać swoją postać w krótkim flashbacku, zanim znalazł się na lodowej pustyni – jeden na ściance wspinaczkowej, inny w laboratorium, kolejny kończący swoją służbę na lotniskowcu...

16 gru 2010

Radość, płacz i Francja, czyli soundtrack z Amelii


Na ostatniej sesji Wolsunga (oczywiście na mechanice Savage Worlds) prowadzący posłał młodego, ambitnego gnoma oraz alfhejmską agentkę specjalną do Aquitanii, odpowiednika Francji. Do miejsce, które opisał jako „miasto artystów i sztuki”. Zakłócił jednak najważniejszą umowę dotyczącą muzyki na sesji i zamiast włączyć „muzykę, która odpowiada wszystkim uczestnikom sesji” włączył „soundtrack z animca, który ostatni mi się podobał”.

Nie mówię, że nie jest możliwe stworzenie klimatu steampunkowego Paryża przy pomocy losowych piosenkarek z Japonii. Po prostu nie potrafię sobie tego wyobrazić.

Stąd przyszło mi na myśl, że jeżeli wyślę kiedyś graczy do Francji, to o ile nie będę prowadził sesji wojennej czy Cthulhu, na pewno użyję soundtracku z Amelii.

Yann Tiersen jest twórcą znanym, Amelię widział niemal każdy – w tym między innymi tkwi siła niemal godzinnej ścieżki dźwiękowej. Powiem szczerze, że nie wiem, czy harmoszki i cymbałki (?) są w jakikolwiek sposób powiązane z tradycyjną muzyką francuską. Właściwie o muzyce francuskiej nie wiem nic, jedynie tyle, że nie lubię francuskiego śpiewu. Jako jednak, że Amelia z Paryżem kojarzy się nierozerwalnie, za każdym razem, gdy słucham nielicznych utworów, które w tym filmie mi się podobały, myślami krążę po słonecznych, zadbanych ulicach wielkiego miasta, z rowerzystami i kształtnymi niczym plastikowy odlew drzewami.

W skład soundtracku wchodzi w gruncie rzeczy kilka podgrup:
- posiadające przodujący akordeon utwory, mocno kojarzące się ze słynnym „La Valse D'Amelie”. Prawie dwadzieścia pięć minut bardzo spójnej ścieżki w sam raz na tło restauracji, kawiarni, romansów, jednocześnie dynamiczne i radosne, charakterystyczne i uspokajające. Mocno sielankowy klimat;
- utwory, w których dominującą rolę pełnią pianino, skrzypce lub (w jednym przypadku) orkiestra. Wliczyć tu można arcysłynny i piękny „Comtine D'un Autre Ete L'apres Midi”, którego dziesiątki coverów znaleźć można na YT czy naprawdę dramatyczne „Sur le fil”. Muzyka melancholijna, spokojna, moim zdaniem najbardziej udana ze zbioru. Niespełna dwadzieścia minut idealnych do scen krążących wokół emocji przygnębiających, a nie dążących do gwałtownego przejścia w stronę Akcji;
- przyprawiające o ból zębów kawałki, których nie da się słuchać na poważnie, jednak jako muzyka przygody mogą mieć dobre zastosowanie. Dziecko grające „La Valse Des Monstres” czy „ La Redecouverte”, leniwie wyciekające z radia „Si Tu N'Etais Pas La” czy „Guilty”, wreszcie wprawiające w niesmak „La Dispute” wprowadzone na estetyce groteski jako tło do potyczki nieopodal ulicznych muzyków. Niemal kwadrans dziwacznych utworów, których bardzo nie lubię, ale nie sposób nie zauważyć ich potencjału.

Soundtrack na tyle charakterystyczny, że wręcz narzucający wizję przestrzeni i klimat. Spójny, łatwy do pogrupowania, napełniający pomysłami, obfitujący w filmowe skojarzenia. No i w końcu – po prostu przyjemna muzyka, wzbudzająca we mnie i w mych drżących od zimna dłoniach tęsknotę za wiosną.

Muzyka tła: 2/5 – o ile wyodrębnimy zawczasu główne kategorie, możemy pierwszą z nich puścić jako urozmaicenie sesji radosnych, lekkich, drugą – jako dopełnienie muzyki melancholijnej. Nie jest to najlepszy wybór, nie starcza też na długo, niemniej jest to nie najgorszy przerywnik;
Muzyka obszaru: 4/5 – uzupełniamy w idealny sposób składanki „kawiarnia, restauracja, artysta, radość, Francja, miasto, wiosna”, ale też „melancholia, przygnębienie, napięcie, koncert pianisty”. Świetny materiał do dołączenia do już istniejących składanek, chociaż raczej kiepski fundament, punkt wyjścia ;
Muzyka przygody: 4/5 – muzyka, która sama daje pomysły na sceny. „Sur le fil” jako tło do tragedii rozgrywającej się na francuskiej scenie? Grajkowie spotkani na nowoczesnym jarmarku? Tło do NPCów? Znajdziemy tu wiele inspiracji;
Muzyka drużyny: Tak.








13 gru 2010

Veni, vidi, vici

Nie udało mi się napisać nic w zeszłym tygodniu ale postaram się nadrobić ;). Poniżej jak obiecywałem kilka kawałków nadających się do walki.


Dobry kawałek dla wymagających i ważnych potyczek, polecam w starciach z wszelkimi bossami, IMO nadaje się także do jakieś bitwy.


Fajne, mocne brzmienie, ja najczęściej stosuje w starciach z dużą ilością przeciwników i ogólnie wtedy, kiedy to przeciwnik ma przewagę.


Tu już trochę bardziej epicko ;)


Kawałek pochodzi z Final Fantasy VII Crisis Core. Trzyma tempo i do takich walk nadaje się najlepiej.


Ten utwór to część OST z 300, polecam na kluczowe starcia lub na moment przed rozpoczęciem walki.


Kolejny kawałek dobry do kluczowych i wymagających potyczek, IMO sprawdza się szczególnie dobrze w klimatach dark.

BONUS




(niestety kawałek rozkręca się przez niecałą minutę)

12 gru 2010

Niedzielna polecanka #18

Zespół, który szczególnie chciałbym poznać, lecz ostatnio brakuje mi na to czasu, jest raczej rzadko odsłuchiwany. Jak podaje LastFM, Skalpel bardziej popularny był za granicą, niż w Polsce, co przy fakcie, że nad Wisłą jazz nie cieszy się popularnością (sam go nie rozumiem) nie zaskakuje.

Sam sobie wyznaczam zadanie – zapoznać się z większą ilością twórczości wrocławskich muzyków i przeprowadzić z jej pomocą sesję. Powód: tego typu muzyka posiada ogromny potencjał jako muzyka przygody, także jako groteskowe tło. Na dwóch poniższych kawałkach spędziłem kilka godzin przy Diablo 1 (wiem, wiem, to nie cRPG) i zaowocowało to ogromną zmianą nastroju – może nie na lepsze, lecz na pewno na coś nowego, odświeżającego.

Jak myślicie – bylibyście w stanie poprowadzić przy czymś takim Wolsunga albo dungeon crawling?


/

Ja spróbuję.

8 gru 2010

Garść melancholii


Po raz kolejny (i zapewne ostatni) piszę o zespole Ulver, stąd nie muszę zarysowywać historii zespołu. Warto jednak przypomnieć, że grupa słynie z niemożności wybrania głównego nurtu, przeskakując od niesmacznego black metalu, przez spokojne dialogi gitar akustycznych po zgoła nudną elektronikę.

Album dzisiejszy, „A Quick Fix of Melancholy”, jest szczególnie udany, a przy tym jednym z mniej głośnych efektów ich eksperymentów, tym bardziej wartym krótkiej notki i reklamy. Składa się zresztą jedynie z czterech utworów, ma niespełna dwadzieścia trzy minuty, są też na tyle charakterystyczne, że wystarczy jedno odsłuchanie, by móc zaszufladkować je do „przydatne / nieprzydatne”.

Do czynienia mamy z ambientem bazującym na elektronice. Pierwszy i trzeci utwory posiadają wyraźny, męski wokal i, z tego co wiem, tekst, który jednak – zgnieciony niskimi tonami swego naczynia – nie zwraca na siebie uwagi. Pierwsza trójka utworów, chociaż nieco leniwych, jest wypełnionych rozmaitymi dźwiękami, pełniącymi funkcje „przeszkadzajek” - każdy z nich sam w sobie nie robi wrażenia, jednak zmieszane i wpisane w kontekst wywołują może nie ciarki, ile,

no właśnie, z tym mam problem. Nie jestem pewny, jaką atmosferę te utwory mogą nieść. Zazwyczaj puszczałem je jako tło, gdy nie miałem pod ręką czegoś bardziej stosownego, mam jednak wrażenie, że są w stanie podkreślić różne konwencje, o ile prowadzący nie tylko się stara, ale też posiada umiejętności ciekawego opisywania przestrzeni (ja na przykład zawodzę w tej sferze na całej linii). Nie wiem, czy podołałyby przy klimacie grozy (raczej bym się nie spodziewał), jednak w trakcie sesji z elementami groteski, psychozy, niestabilnego otoczenia można się wcale nieźle pobawić.

Najlepszy utwór jednak mieści się na miejscu czwartym, nie przez przypadek – niezbyt dobrze wpasował się w konwencję albumu, a jak dobrze rozumiem, został tu umiejscowiony właściwie przez przypadek. Świetny kawałek na konkretną scenę – rozpoczyna się od charakterystycznej, delikatnej perkusji, stopniowo otaczaną coraz to innymi dźwiękami i melodiami, także chórem i gitarą elektryczną. Dopiero jednak nieco po trzeciej minucie (powiedzmy – 3:20) wszystkie te składniki zostają wymieszane i, mówiąc krótko, dają mistrzostwo.

Czy potrafimy go mistrzowsko wykorzystać, to inna sprawa.

Muzyka tworzona właściwie metodą kolażu, a przy tym przemyślana i pozbawiona przypadku. Połączenie chaosu i ładu, spontaniczności i egzekwowania dopracowanego planu.

Muzyka tła: 2/5 – właściwie album odczuwam jako położony ponad konwencjami (muzyka przeciwko gatunkizmowi?), jestem w stanie go umiejscowić zarówno w SF, jak i fantasy czy horrorze. Jednak nietrudno znaleźć coś znacznie mniej rzucającego się w uszy, a niestety po dwudziestu dwóch minutach nie sądzę, by gracze mieli ochotę na powtórkę podczas tej samej sesji;
Muzyka obszaru: 1/5 – nie umiem sobie wyobrazić składanki, która uniwersalnie mogłaby korzystać z albumu. Ewentualnie enigmatyczny album „groteska” byłby uzasadniony, sam jednak bym nie próbował;
Muzyka przygody: 4,5/5 – moim zdaniem w albumie tym tkwi doskonałe narzędzie dla prowadzących, umiejących dostosować potrzeby sesji do wcześniej przemyślanej ścieżki dźwiękowej. Przed oczyma (dupy swojej, tak to szło?) mam wiele scen, od zgoła zwyczajnych, jak spotkanie zdziwaciałych artystów w kawiarni (tak, dal mnie to normalna scena), po totalne odjazdy pokroju „koncert githzerai w Przybytku Doznań we współpracy ze zbuntowanymi modronami I Inni”;
Muzyka drużyny: Nie.




5 gru 2010

Niedzielna polecanka #17; Podsumowanie listopada


Borejko poinformował na Bagnie, że Zbigniew Szatkowski nagrał płytę – do pobrania za darmo! – mającą podkreślać nastrój zawarty w cyklu „Gamedec” Marcina Przybyłka. Ani cykl, ani nazwiska nic mi nie mówią, stąd na temat adekwatności efektów tej próby do założeń nie jestem w stanie skomentować.

Album ściągnąłem, odsłuchałem z dwa razy i stwierdziłem, że jest to nudne i niewarte uwagi.

Przypadkiem jednak włączyłem ten sam album wczoraj po zmierzchu (nie, nie po Zmierzchu) i uświadomiłem sobie, że jest to nie tylko dobry, dopracowany i spójny zbiór (niespełna półgodzinny), ale też ma potencjał na doskonały dodatek do sesji toczących się w świecie grozy lub klimatach postapo. Jak dla mnie – pod względem jakości stoi pomiędzy soundtrackiem do Robotici i Technology of Silence. Zarówno niezła muzyka, jak i dobry rekwizyt.

Wreszcie można wymienić OST z Falloutów na coś innego, a nawet lepszego. : )

Linków do Wrzuty nie będzie, gdyż notkę przygotowuję na komputerze, na którym nawet zebranie linków do „podsumowania” zajęło mi pół godziny.

Odnośnie podsumowania:
Dziękuję Cravenowi za wrzucenie notki wypełniającej niedzielną lukę, którą pozostawiłem;
jednocześnie mu gratuluję, gdyż, jak się okazuje, w najnowszym zbiorze felietonów RPGowych wydawanych przez Portal, „Graj Trikiem”, tyczący się, a jakże, muzyki na sesji;
zaś powodzenia życzę Abbadonowi, który zgodził się dołączyć do grona szaleńców wrzucających do sieci polecanki muzyczne do zastosowania podczas sesji. Dzięki!

Niech będzie Wiadome, że rozpoczęliśmy tzw. Koncert Życzeń – mogliście już zorientować się, że czekamy na wasze prośby i propozycje odnośnie tematów/albumów, o których chcielibyście poczytać. Czekamy!

Jeżeli zaś chcielibyście podesłać jakiś tekst gościnnie lub jeszcze dołączyć do grona autorów (mamy wolne wtorki, czwartki, soboty i co drugi piątek ; )), serdecznie zapraszam.

W minionym miesiącu, z mojej strony wyraźnie skupionym na folku, ukazały się:

Zarysy twórczości:
Tenhi: http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/ludowo-ale-nie-ludycznie.html
Garmarna: http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/minizarys-garmarna.html
Clannad: http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/panta-rhei-czyli-clannad.html

Teoria:
O folku ogólnie: http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/folk.html
O irlandzkim, stereotypowym folku: http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/irlandzki-folk-czyli-najpopularniejszy.html

Recenzje:
Akira soundtrack: http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/tetsuoooooo-kanedaaaaaa-czyli-wiatr-nad.html

Polecanki:
Cravena:
http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/gospelowa-klamra.html
http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/porabana-neuroshima.html
Abbadona:
http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/quo-vadis-fantasto.html
Moje:
http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/niedzielna-polecanka-15.html
http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/niedzielna-polecanka-16.html

3 gru 2010

Mrok i pesymizm


Miał być koncert życzeń (GSy + wikingowie) ale się nie wyrobiłem. Będzie za tydzień, a dziś notka z szuflady:

Trzy kawałki, zupełnie różne, ale wszystkie ociekają ciężkim klimatem. Do wyboru do koloru.


Jam & Spoon - Castaneda Future Illuminations


Szczur grasujący na opuszczonym, rozpadającym się blokowisku, zbliżający się do kubłów w których bezdomni palą śmieci. Powolny przelot nad dżunglą w której znajduje się antyczne miasto z zigguratem, w którym ktoś szykuje się do straszliwego rytuału. Flota dziwacznych statków nieznanej cywilizacji, sunących na tle kolorowej mgławicy... Powoli, groźnie i posępnie.



Michael Andrews – Manipulated Living


Opuszczone zasieki, pole minowe, wraki czołgów i transporterów i samochód, który nocą przemierza ten wyludniony krajobraz. Lub coś zupełnie innego, istotne jest, że przy tym kawałku mamy wyraźniejszy rytm, który moim zdaniem narzuca zdecydowanie jakąś dynamikę poza samym opisem. To może być również opis alchemika, czy szaleńca pokroju dr Frankensteina, który wśród kamiennych ścian i pordzewiałej aparatury dokonuje jakiegoś potwornego eksperymentu.



Dead Space – Twinkle, Twinkle


Nie wiem co tu zasugerować. Ten kawałek zamiata tak bardzo, że niemal gwarantuje ciary. Ale poszarpany wrak stacji kosmicznej albo jakiegoś krążownika, milcząco zawieszony w pustce kosmosu powinien nieźle się komponować.


1 gru 2010

Loreena McKennitt


Jeżeli miałbym wypisać szczególnie ważne dla rozwoju mego gustu muzycznego zespoły, na jednym z ważnych miejsc bezwzględnie pojawiłaby się Loreena McKennitt. Kobieta, której imię i nazwisko zapisując zawsze się zastanawiam, ile powinno być o, e, t, n i a. Ortograficzne szaleństwo. Na miejscu honorowym zaś umieściłbym utwór poniższy, choć przyznam, że obecnie nie wzbudza we mnie wielkich emocji:


Nie będę ukrywał, że o ile sławna stała się jako wykonawczyni tradycyjnej muzyki irlandzkiej (sama będąc śpiewaczką i harfiarką o irlandzkich korzeniach), właściwie znam ją przede wszystkim z albumów „The Book of Secrets” i „An Ancient Muse”, mających z tym nurtem niewiele wspólnego. Pierwsze albumy (sam je określam jako należące do „epoki harfy”) faktycznie zawierają typowy, irlandzki folk, jednak jakoś wykonanie artystki niezbyt mnie doń przekonuje. Natomiast albumy późniejsze („epoka poharfijna”), nawiązujące do różnych nurtów tradycyjnych z całego świata (znacie takie lakoniczne pojęcie jak „world music”?), charakteryzując się mocno podkreślonym rytmem i wyraźnymi, choć wcale skomplikowanymi melodiami, często wykorzystującymi całą paletę egzotycznych instrumentów.

Głos prawie zawsze kobiecy, dość niski, ponoć to sopran, ale mam wrażenie, że śpiewa dość różnorodnie, głównie po angielsku (tj. w jednym z dialektów „kanadyjskiego”), czasem jedynie zawodząc. Nie sposób tu szukać perkusji, trudno gitar czy klawiszy, łatwo natomiast instrumentów dętych, szarpanych, wielu przeszkadzajek. Dobrze sobie przypomnieć, że zbiór grzechotek, stukających o siebie kijków, djembe i dundunów potrafią w pełni się obronić jako wartościowe elementy melodii.

Przyznam, że najnowszych albumów Loreeny nie znam. Nie potrafię powiedzieć, w jaką stronę zmierza i ewoluuje. A szkoda. Postaram się nadrobić w wolnej chwili.

Może zabrzmi to niepoprawnie politycznie, ale wydaje mi się, że utwory McKennitt nie przez przypadek są słuchane głównie przez kobiety. Jest to prawdziwie delikatna, subtelna gra muzyki spokojnej, podkreślanej śpiewem wypełnionym emocjami. Ok, nie jestem osobą o mocno zakorzenionej świadomości genderowej i nie potrafię precyzyjnie wyrazić, dlaczego muzyka ta jest według mnie bardziej „kobieca” niż „męska”, niemniej zdecydowana większość osób, które miały okazję ze mną o niej porozmawiać, należało do stanu niewieściego.

Muzyka tła: 3/5 – tak, o ile nie planujemy scen akcji a graczom nie przeszkadzają klimaty New Age. Jest spokojnie, kontemplacyjnie (ta, muzyka kontemplacyjna. Uwierzę, jak zobaczę), przy tym właściwie całkiem fantasy. Mankamentem może być duża ilość utworów z wokalem, ale jeżeli zazwyczaj puszczamy pozbawione śpiewu tło, może warto dać im szansę;
Muzyka obszaru: 3/5 – pojedyncze utwory mogą wzmocnić składanki mniej i bardziej rzadko używane, od „podróży”, poprzez „żydowskie miasto” czy „przyjęcie” do „Wigilii”;
Muzyka przygody: 3/5 – zdecydowanie warto odsłuchać i zachować najciekawsze dla nas utwory Loreeny, pamiętając o ich istnieniu. Znajdziemy tu sporo utworów na sytuacje dziwne, czasem wręcz bardzo dziwne i jestem w stanie sobie wyobrazić sceny wręcz do nich naginane, zwłaszcza, jeżeli dotyczą podróży po świecie (Wolsung?) w krajach egzotycznych. Niestety, nie znajdziemy tu ciekawych battle tracków czy utworów na potrzeby scen akcji;
Muzyka drużyny: Nie.



Przykład, jak zwykłe „Fel shara” może przekształcić się w śmiertelnie poważne „Sacred Shabbat”. Cóż, licentia poetica: