31 gru 2010

Świątecznie i okazjonalnie


Święta, rocznice, festiwale i różne obchody to świetna metoda by nadać życia przedstawionemu światu. Czasem w kampanii można ulec wrażeniu, że zmienia się jedynie okolica, a świat jest jakby zamrożony i czeka jedynie w skupieniu na działania graczy. Wprowadzenie balangi nie związanej z graczami może nadać kolorów settingowi. To nie musi być rocznica koronacji króla, dzień niepodległości czy festiwal noworoczny. To może być ślub lokalnej sławy, lub czyjkolwiek jeśli gramy w małowioskowe fantasy.


Johann Pachelbel - Canon In D

Jest jeszcze jedna funkcja. Fajne okoliczności, tak samo jak fajne otoczenie tworzą doskonałe warunki do odgrzewania starych kotletów. Przygoda z włamaniem do sejfu dyrektora jakiejś firmy? OK potwórzmy ją. Ale tym razem zamiast dokumentów będzie chodzić o słynny diament, zamiast zwykłego biurowca wstawimy Empire State Building, zamiast obchodzenia stróża nocnego, serwujemy ceremonię oddania budynku. Orkiestra gra klasykę, suknie wieczorowe, towarzysząca imprezie wystawa drogocennych kamieni...


Por una Cabeza - Carlos Gardel

Znów trzeba przemknąć, pogadać, zbajerować a pod koniec kliknąć na quest item, ale jest tak jakoś inaczej. Jest klimacik, dodatkowe atrakcje. Ponadto mamy tu ciekawy zabieg muzyczny. Zamiast muzyki do „się skradania” leci klasyka, możemy nie opisywać, że piętro niżej (tudzież na drugim końcu korytarza) ludzie wciąż się bawią, muzyka sama przypomina graczom o tym w jakich okolicznościach rozgrywa się ich akcja.


When The Saints Go Marching In - Louis Armstrong

Warto mieć odpowiedni kawałek na moment, gdy zegar wybije północ. Życzymy wielu (ale nie zbyt wielu) muzycznych (ale nie zbyt muzycznych), ale przede wszystkim udanych sesji w przyszłym roku!

29 gru 2010

OST z Amelii + mrok = OST z Oldboya


Oldboy to jeden z najciekawszych filmów, jakie obejrzałem w tym roku. Nie nazbyt przewidywalny, wiele wartych zapamiętania scen, bardzo ciekawe wątki połączone z intrygującą choreografią. No i muzyka – doskonale dopasowana do scen, podkreślająca wiszącą w powietrzu tajemnicę, doskonale wpasowująca się w często groteskowy nastrój obrazu.

Ostatnio sporo razy użyłem słowa „groteska”, także tag o tym znaczeniu znacznie wzrósł w liczbie użyć. Warto wreszcie skonkretyzować, jak to pojęcie rozumiem – groteska jest dla mnie przede wszystkim zestawieniem elementów do siebie niedopasowanych, nawet sprzecznych w taki sposób, by wytwarzać nietypowe skojarzenia i bawić się utartymi konwencjami. To bardzo uproszczone myślenie, bez takich pojęć jak „kategoria estetyczna”, nieco zbyt mocno naznaczone myśleniem praktycznym. Jednak na potrzebę krótkiej pogawędki o muzyce wystarczy.

Bardzo lubię dostrzegać, poznawać i rozumieć schematy, lubię też, kiedy ktoś je celowo wykorzystuje w grotesce. Problem w tym, że groteska nie zawsze musi być – i bardzo często nie jest – udana. Jeżeli podczas sesji drużyna samurajów rozmawia z cesarzem przy muzyce typu Prodigy, groteska wystąpi, ale raczej wywoła niesmak. Nie ma zasad doboru groteski – tak samo, jak nie ma zasad tworzenia sztuki (czymkolwiek by nie była).

W Oldboyu groteska została osiągnięta przez połączenie prawdziwego okrucieństwa (takiej sieczki w umyśle protagonisty, w tym przypadku antybohatera, nie widziałem w udanym filmie od dawna) i brutalności z utworami wykonanymi na smyczki, klawisze (głównie w brzmieniu fortepianowym) i instrumentami dętymi. Elektronika bardzo okazjonalna, głównie w formie podkreślenia rytmu, chociaż słaby kawałek „Jailhouse Rock” to już czysta elektronika.

Kawałki są raczej melancholijne, osobiście stawiam je gdzieś między pojęciem „dynamiczny” a „stateczny” - przemiany w obrębie utworu zachodzą często i wiele z nich da się dostosować do scen akcji („The Old Boy”, „In a Lonely Place”), jednak raczej w naturalny sposób zachęcają do napiętego wyciszenia się. Jeden tytuł zawierać może zarówno partie spokojne, patetyczne, dynamiczne i, w moim odbiorze, niemal stresujące („Cries And Whispers”).

Nie zmienia to faktu, że po groteskę wcale w tym wypadku sięgać nie trzeba – wiele pomysłów broni się nawet w „klasycznym” postrzeganiu. Ulokowanie w albumie utworu Vivaldiego czy fenomenalny „The Last Waltz” (mój absolutny faworyt, który na głowę bije wiele kawałków Tiersena, zarazem mocno się z nimi kojarząc) mogą zostać wykorzystane w swych naturalnych kontekstach – czyli eleganckim przyjęciu, tańcu, balu. Warto przesłuchać i wybrać perełki choćby na potrzeby Wolsunga.

Sporym mankamentem (ładne słowo, nie?) są wymagające wycięcia, na szczęście nieliczne, fragmenty obejmujące wypowiedzi bohaterów filmu i inne dźwięki (jak wystrzał pistoletu). Audacity na szczęście poradzi tu sobie dobrze. Same kawałki bywają dosyć krótkie (średnio nieznacznie wykraczają ponad dwie minuty), a po zostawieniu perełek pozostaje przynajmniej pół godziny bardzo dobrej, charakterystycznej muzyki o szerokim zakresie użycia.

W moich obecnych kampaniach raczej nie mam okazji użycia tego typu metody, ale jestem ciekaw, jak gracze odbiorą scenę walki, gdy umieszczę w niej spokojne flety.

Muzyka tła: 3/5 – po wycięciu nowoczesnych kawałków, można łatwo puścić jako tło w steampunku czy victorianie;
Muzyka obszaru: 3/5 – bale, bankiety, melancholia – o ile nie chcemy wchodzić w groteskę, raczej bez ekstrawagancji;
Muzyka przygody: 4/5 – obejrzycie film, zrozumiecie. Poszczególnymi kawałkami da się fantastycznie bawić;
Muzyka drużyny: Tak.



26 gru 2010

Niedzielna polecanka #17

To trochę smutne, że swoje święta kończę wrzucając notkę na bloga. Spróbuję jednak jeszcze przez chwilę nie myśleć o tym czasie jako o Saturnaliach, lecz w kontekście chrześcijańskim. Stąd też muzyczno-chrześcijański podarunek.

Wpierw – Lisa Gerrard.

Być może kojarzycie takie piękne słówko jak "maranatha", co ponoć znaczyć może – zależnie od tego, gdzie umieścimy odstęp, którego oczywiście rękopisy starożytne nie posiadają – "Pan przyjdzie", "Pan przyszedł", "Pan przychodzi" i "niech Pan przyjdzie".

Nic nie wiem na temat podejścia Lisy do religii, jednak w duecie z Patrickiem Cassidym (tak, wiem: "who the hell is Patrick Cassidy?") przydarzył im się utwór z typowym dla Lisy tekstem w postaci zawodzenia. Wynik ich współpracy jest oszałamiający:

Przykładowe sceny: trans, medytacja, modlitwa, śmierć, oniria, nadejście anioła.

A skoro już jesteśmy w temacie powtórnego przyjścia. Nie lubię kolęd, nie lubię muzyki świątecznej. Do nielicznych wyjątków należy album Enya'i "And Winter Came". Tam również pada prośba o przybycie Pana:

(Zwłaszcza od 0:45 do 0:50. Tak, ja właśnie dla kilku sekund potrafię słuchać jakiegoś utworu.)

Jeżeli z niezrozumiałego dla mnie powodu postanowicie urządzić w ramach sesji takie dni jak Wigilia Bożego Narodzenia, ten krążek może okazać się wcale niezłą alternatywą dla Cichej Nocy.




Swoją drogą, na początku tygodnia miałem sen, jakoby Trzecia Wojna nastała właśnie dwudziestego czwartego grudnia. Czyż to nie interesujący, dramatyczny i przygnębiający motyw? W sam raz do wykorzystania u zenitu wojennej kampanii.


----

W przyszłym tygodniu w niedzielę zapewne będę na Khakonie. Spodziewajcie się, że na notkę mogę nie mieć czasu.

23 gru 2010

Neverhood soundtrack + życzenia


Mam ochotę, dla odmiany, napisać o czymś wesołym. Okres przedświąteczny jest dla mnie zawsze przygnębiający, nawał obowiązków, braki w ilościach dostępnych sztuk złota, zmęczenie. Stąd dzisiaj coś lekkiego, radosnego, a przez to nietypowego jak na ten blog.

Jeżeli istnieje coś, co sprawia mi nieposkromioną radochę i wręcz nasyca pozytywnymi emocjami, to jest to Neverhood.



Muzyka była niezwykle ważnym elementem tytułu – nieustannie wybijała się na pierwszy plan, często doprowadzała do gorączki swą, z braku lepszego słowa, „eksperymentalnością”. Jest to chyba jazz, ale poszczególne kawałki wyraźnie nawiązują do innych nurtów, jak r'n'roll, blues czy dziecięce wyliczanki.

Problemem albumu jest, że wielu utworów nie da się na dłuższą (na krótszą zresztą też – jak „Gargling Drummer”) miarę słuchać. Potrafią być męczące, niemelodyjne, wokal często posługuje się bełkotem. Do instrumentów zaliczyć należy przede wszystkim gitary, saksofony, elektronikę (ta, wiem, ładny instrument, wybaczcie mi ten skrót myślowy).

Stąd można wyodrębnić dwa rodzaje utworów z Neverhood – bardzo mocno dostosowane do konkretnych scen („Klaymen takes the 'A' Train” - w zasadzie bezużyteczne dla nas, o ile nie planujemy ulokować w sesji pociągu) i trochę przekraczające standardowe rozumowanie, czym jest muzyka („Thumb Nail Sketch”).

Druga grupa to utwory niewiele mniej dziwne lub zgoła typowe, za to w zdecydowanej większości ciekawe i charakterystyczne, raczej radosne, nawet zabawne. Niewiele z nich broni się jako muzyka całkowicie oderwana od kontekstu gry (tu rewelacyjny „Klaymen's Theme”, czyste mistrzostwo, kopalnia pozytywnych emocji), większość jest bardzo krótka (około półtorej minuty) i raczej do zastosowania na krótko.

Soundtracku tego nie używałem już bardzo długo, gdyż zdecydowana większość znajomych (ja zresztą też) ma go już po dziurki w nosie (dziesiątki odsłuchań robią swoje). Wykorzystywaliśmy go jednak przede wszystkim w momentach, gdy chcieliśmy zaznaczyć, że prowadzimy sesję humorystyczną, bardzo zdystansowaną i swobodnie prowadzoną.

Nie znaczy to jednak, że nie da się go wykorzystać w inny sposób. W gruncie rzeczy jest to doskonała muzyka przygody do sesji z przymrużeniem oka. Różne utwory bardzo łatwo powiązać z konkretnymi lokacjami, postaciami, wydarzeniami. Ociekają wręcz groteską, nie powinno nas dziwić, że nagle z głośników ktoś zaczyna obłąkańczo się zaśmiewać czy melancholijnie zaśpiewuje „Dum da dum doi doi doi”. Ta muzyka z zasady nie musi mieć sensu i w obranej konwencji broni się bardzo dobrze.

Nawet kawałki pozornie bezużyteczne mają potencjał. „Chiming in” od razu daje mi pomysł na starą pozytywkę, zepsutą radiolę, groteskowo dodaną do Maszyny Zagłady, złowróżebną melodyjkę. Dobry prowadzący (ok, ja na przykład nie) potrafiłby to genialnie wpleść do sesji grozy.

Muzyka tła: 1/5 – to się nigdy nie uda;
Muzyka obszaru: 1,5/5 – to się nigdy nie uda, ale możemy wybrać kilka kawałków i wrzucić je na składankę „humor” (o ile ktoś takiej składanki potrzebuje) lub „WTH”;
Muzyka przygody: 4/5 – tak, dla tej muzyki naprawdę da się zrobić specjalną sesję. Warto trzymać w pamięci, może kiedyś będzie okazja spróbować czegoś nietypowego;
Muzyka drużyny: Chciałbym zobaczyć taką drużynę.









Tak poza tym życzę Wam, byście mieli tyle pieniędzy, by stać Was było na zakup żyrafy oraz byście w tym roku nauczyli się jakiegoś nowego języka - a najlepiej jakiegoś idiolektu, tak w pełni. I byście poznali przynajmniej jeden utwór który zapamiętacie na długo tylko tego dla, że w jego towarzystwie wydarzy się coś wspaniałego.

I grajmy jak najprzyjemniej.

19 gru 2010

Niedzielna polecanka #19

(Awaria dysku twardego.
Aktualizacja robiona z tego, co akurat znalazłem na zapasowym sprzęcie.)

Dziwaczna nazwa zespołu, trudny do określenia styl. Większość ich twórczości uważam za nużącą i niewartą uwagi, niemniej to, co załączam, stanowi niemal dwadzieścia minut muzyki tła.

Atmosfera melancholijna, minimalizm połączony z grozą. Po jednym przesłuchaniu ma się właściwie cały obraz ich potencjału, toteż bez szczególnego wysiłku wiemy, czy warto to zachować, czy też odrzucić w pieruny.

I na 100% puściłbym te kawałki przy kiczowatej, sztampowej sesji z mhrocznymi wąpierzami.



17 gru 2010

Bring Sally Up!

Fajną rzeczą w rzadkim prowadzeniu jest nie tylko długi czas na przygotowanie sesji. To również możliwość powtarzania tego samego myku w otwierającej scenie, bez ryzyka nudy. Zamiast tego nadaje on uczucie ciągłości kampanii. W tej notce kontynuuję namawianie Umbry do muzyki z wokalami. Do tego delikatnie pojawia się tu kwestia, do której chciałbym wracać jak najczęściej – czyli muzyka, która nie tylko towarzyszy opisowi MG, ale i gracze mogą z niej „skorzystać”.


Moby – Flower


Zupełne ciemności przerywa rozbłysk świetlówki, miga kilkukrotnie i wreszcie zaczyna świecić ciągłym światłem. Niemal natychmiast dołączają kolejne – jest ich aż kilka rzędów pod sufitem, zalewają jasnością wielki hangar. Znajdujemy się przy metalowej podłodze. W kadrze pojawia się sękata, noga o wielu stawach w błotnych barwach, dołącza do niej kolejna, jedna za drugą, razem z nimi pojawia się opancerzony korpus, do którego przylegają przezroczyste skrzydła, ruchliwe czułki badają podłoże. Nagle ciężki wojskowy bucior rozdeptuje robaczka z słyszalnym mlaśnięciem, kamera rusza do góry... [zwrot do jednego z graczy] Opisz swoją postać...


To nie zawsze hangar, nie zawsze zaczyna się od rozdeptanego robala. Ale niemal zawsze zaczyna się od „Flower”. Czasem jest jakieś intro, zanim pojawi się drużyna. Potem ruszam z Moby'm i wskazuję kolejnych graczy by opisali swoich bohaterów.


Elbow – Grounds For Divorce


To może być przelot przez statek, którym gracze bujają się pomiędzy planetami, ich garaż, który naturalnie stał się ich bazą wypadową gdzie spotykają się regularnie. Wreszcie taki kawałek w ogóle może być nie związany z jakimś miejscem. To po prostu „main theme” drużyny. Zagra kiedy trafią na miejsce zbrodni, które jest punktem wyjścia dla przygody, oraz gdy mogą się zaprezentować schodząc po trapie na powierzchnię planety, gdzie rozegra się kolejna historyjka. Kiedyś wstrzymałem ten opis aż do połowy sesji, kiedy to chłopaki dostali się do militarnej części bazy – korytarz w którym lampka przy drzwiach zmienia barwę z czerwonej na zieloną, rozsuwa się ciężka gródź i triumfalnym krokiem wkraczają do środka.



Vanessa Mae – Contradanza


A to trochę inna para kaloszy. Utwór ten wykorzystałem tylko raz, ale w dość podobnym stylu. Początek rozgrywającej się na biegunie południowym przygody Ultima Thule. Opis rozpoczyna rozległa biel czapy lodowej, którą zakłóca jedna czarna nitka. Gdy się zbliżamy, nabiera ona kształtów i okazuje się grupką polarników maszerujących jeden za drugim. Teraz wyglądają jednakowo, ale niecałe dwa tygodnie temu... I w tym miejscu każdy z graczy może opisać swoją postać w krótkim flashbacku, zanim znalazł się na lodowej pustyni – jeden na ściance wspinaczkowej, inny w laboratorium, kolejny kończący swoją służbę na lotniskowcu...

16 gru 2010

Radość, płacz i Francja, czyli soundtrack z Amelii


Na ostatniej sesji Wolsunga (oczywiście na mechanice Savage Worlds) prowadzący posłał młodego, ambitnego gnoma oraz alfhejmską agentkę specjalną do Aquitanii, odpowiednika Francji. Do miejsce, które opisał jako „miasto artystów i sztuki”. Zakłócił jednak najważniejszą umowę dotyczącą muzyki na sesji i zamiast włączyć „muzykę, która odpowiada wszystkim uczestnikom sesji” włączył „soundtrack z animca, który ostatni mi się podobał”.

Nie mówię, że nie jest możliwe stworzenie klimatu steampunkowego Paryża przy pomocy losowych piosenkarek z Japonii. Po prostu nie potrafię sobie tego wyobrazić.

Stąd przyszło mi na myśl, że jeżeli wyślę kiedyś graczy do Francji, to o ile nie będę prowadził sesji wojennej czy Cthulhu, na pewno użyję soundtracku z Amelii.

Yann Tiersen jest twórcą znanym, Amelię widział niemal każdy – w tym między innymi tkwi siła niemal godzinnej ścieżki dźwiękowej. Powiem szczerze, że nie wiem, czy harmoszki i cymbałki (?) są w jakikolwiek sposób powiązane z tradycyjną muzyką francuską. Właściwie o muzyce francuskiej nie wiem nic, jedynie tyle, że nie lubię francuskiego śpiewu. Jako jednak, że Amelia z Paryżem kojarzy się nierozerwalnie, za każdym razem, gdy słucham nielicznych utworów, które w tym filmie mi się podobały, myślami krążę po słonecznych, zadbanych ulicach wielkiego miasta, z rowerzystami i kształtnymi niczym plastikowy odlew drzewami.

W skład soundtracku wchodzi w gruncie rzeczy kilka podgrup:
- posiadające przodujący akordeon utwory, mocno kojarzące się ze słynnym „La Valse D'Amelie”. Prawie dwadzieścia pięć minut bardzo spójnej ścieżki w sam raz na tło restauracji, kawiarni, romansów, jednocześnie dynamiczne i radosne, charakterystyczne i uspokajające. Mocno sielankowy klimat;
- utwory, w których dominującą rolę pełnią pianino, skrzypce lub (w jednym przypadku) orkiestra. Wliczyć tu można arcysłynny i piękny „Comtine D'un Autre Ete L'apres Midi”, którego dziesiątki coverów znaleźć można na YT czy naprawdę dramatyczne „Sur le fil”. Muzyka melancholijna, spokojna, moim zdaniem najbardziej udana ze zbioru. Niespełna dwadzieścia minut idealnych do scen krążących wokół emocji przygnębiających, a nie dążących do gwałtownego przejścia w stronę Akcji;
- przyprawiające o ból zębów kawałki, których nie da się słuchać na poważnie, jednak jako muzyka przygody mogą mieć dobre zastosowanie. Dziecko grające „La Valse Des Monstres” czy „ La Redecouverte”, leniwie wyciekające z radia „Si Tu N'Etais Pas La” czy „Guilty”, wreszcie wprawiające w niesmak „La Dispute” wprowadzone na estetyce groteski jako tło do potyczki nieopodal ulicznych muzyków. Niemal kwadrans dziwacznych utworów, których bardzo nie lubię, ale nie sposób nie zauważyć ich potencjału.

Soundtrack na tyle charakterystyczny, że wręcz narzucający wizję przestrzeni i klimat. Spójny, łatwy do pogrupowania, napełniający pomysłami, obfitujący w filmowe skojarzenia. No i w końcu – po prostu przyjemna muzyka, wzbudzająca we mnie i w mych drżących od zimna dłoniach tęsknotę za wiosną.

Muzyka tła: 2/5 – o ile wyodrębnimy zawczasu główne kategorie, możemy pierwszą z nich puścić jako urozmaicenie sesji radosnych, lekkich, drugą – jako dopełnienie muzyki melancholijnej. Nie jest to najlepszy wybór, nie starcza też na długo, niemniej jest to nie najgorszy przerywnik;
Muzyka obszaru: 4/5 – uzupełniamy w idealny sposób składanki „kawiarnia, restauracja, artysta, radość, Francja, miasto, wiosna”, ale też „melancholia, przygnębienie, napięcie, koncert pianisty”. Świetny materiał do dołączenia do już istniejących składanek, chociaż raczej kiepski fundament, punkt wyjścia ;
Muzyka przygody: 4/5 – muzyka, która sama daje pomysły na sceny. „Sur le fil” jako tło do tragedii rozgrywającej się na francuskiej scenie? Grajkowie spotkani na nowoczesnym jarmarku? Tło do NPCów? Znajdziemy tu wiele inspiracji;
Muzyka drużyny: Tak.








13 gru 2010

Veni, vidi, vici

Nie udało mi się napisać nic w zeszłym tygodniu ale postaram się nadrobić ;). Poniżej jak obiecywałem kilka kawałków nadających się do walki.


Dobry kawałek dla wymagających i ważnych potyczek, polecam w starciach z wszelkimi bossami, IMO nadaje się także do jakieś bitwy.


Fajne, mocne brzmienie, ja najczęściej stosuje w starciach z dużą ilością przeciwników i ogólnie wtedy, kiedy to przeciwnik ma przewagę.


Tu już trochę bardziej epicko ;)


Kawałek pochodzi z Final Fantasy VII Crisis Core. Trzyma tempo i do takich walk nadaje się najlepiej.


Ten utwór to część OST z 300, polecam na kluczowe starcia lub na moment przed rozpoczęciem walki.


Kolejny kawałek dobry do kluczowych i wymagających potyczek, IMO sprawdza się szczególnie dobrze w klimatach dark.

BONUS




(niestety kawałek rozkręca się przez niecałą minutę)

12 gru 2010

Niedzielna polecanka #18

Zespół, który szczególnie chciałbym poznać, lecz ostatnio brakuje mi na to czasu, jest raczej rzadko odsłuchiwany. Jak podaje LastFM, Skalpel bardziej popularny był za granicą, niż w Polsce, co przy fakcie, że nad Wisłą jazz nie cieszy się popularnością (sam go nie rozumiem) nie zaskakuje.

Sam sobie wyznaczam zadanie – zapoznać się z większą ilością twórczości wrocławskich muzyków i przeprowadzić z jej pomocą sesję. Powód: tego typu muzyka posiada ogromny potencjał jako muzyka przygody, także jako groteskowe tło. Na dwóch poniższych kawałkach spędziłem kilka godzin przy Diablo 1 (wiem, wiem, to nie cRPG) i zaowocowało to ogromną zmianą nastroju – może nie na lepsze, lecz na pewno na coś nowego, odświeżającego.

Jak myślicie – bylibyście w stanie poprowadzić przy czymś takim Wolsunga albo dungeon crawling?


/

Ja spróbuję.

8 gru 2010

Garść melancholii


Po raz kolejny (i zapewne ostatni) piszę o zespole Ulver, stąd nie muszę zarysowywać historii zespołu. Warto jednak przypomnieć, że grupa słynie z niemożności wybrania głównego nurtu, przeskakując od niesmacznego black metalu, przez spokojne dialogi gitar akustycznych po zgoła nudną elektronikę.

Album dzisiejszy, „A Quick Fix of Melancholy”, jest szczególnie udany, a przy tym jednym z mniej głośnych efektów ich eksperymentów, tym bardziej wartym krótkiej notki i reklamy. Składa się zresztą jedynie z czterech utworów, ma niespełna dwadzieścia trzy minuty, są też na tyle charakterystyczne, że wystarczy jedno odsłuchanie, by móc zaszufladkować je do „przydatne / nieprzydatne”.

Do czynienia mamy z ambientem bazującym na elektronice. Pierwszy i trzeci utwory posiadają wyraźny, męski wokal i, z tego co wiem, tekst, który jednak – zgnieciony niskimi tonami swego naczynia – nie zwraca na siebie uwagi. Pierwsza trójka utworów, chociaż nieco leniwych, jest wypełnionych rozmaitymi dźwiękami, pełniącymi funkcje „przeszkadzajek” - każdy z nich sam w sobie nie robi wrażenia, jednak zmieszane i wpisane w kontekst wywołują może nie ciarki, ile,

no właśnie, z tym mam problem. Nie jestem pewny, jaką atmosferę te utwory mogą nieść. Zazwyczaj puszczałem je jako tło, gdy nie miałem pod ręką czegoś bardziej stosownego, mam jednak wrażenie, że są w stanie podkreślić różne konwencje, o ile prowadzący nie tylko się stara, ale też posiada umiejętności ciekawego opisywania przestrzeni (ja na przykład zawodzę w tej sferze na całej linii). Nie wiem, czy podołałyby przy klimacie grozy (raczej bym się nie spodziewał), jednak w trakcie sesji z elementami groteski, psychozy, niestabilnego otoczenia można się wcale nieźle pobawić.

Najlepszy utwór jednak mieści się na miejscu czwartym, nie przez przypadek – niezbyt dobrze wpasował się w konwencję albumu, a jak dobrze rozumiem, został tu umiejscowiony właściwie przez przypadek. Świetny kawałek na konkretną scenę – rozpoczyna się od charakterystycznej, delikatnej perkusji, stopniowo otaczaną coraz to innymi dźwiękami i melodiami, także chórem i gitarą elektryczną. Dopiero jednak nieco po trzeciej minucie (powiedzmy – 3:20) wszystkie te składniki zostają wymieszane i, mówiąc krótko, dają mistrzostwo.

Czy potrafimy go mistrzowsko wykorzystać, to inna sprawa.

Muzyka tworzona właściwie metodą kolażu, a przy tym przemyślana i pozbawiona przypadku. Połączenie chaosu i ładu, spontaniczności i egzekwowania dopracowanego planu.

Muzyka tła: 2/5 – właściwie album odczuwam jako położony ponad konwencjami (muzyka przeciwko gatunkizmowi?), jestem w stanie go umiejscowić zarówno w SF, jak i fantasy czy horrorze. Jednak nietrudno znaleźć coś znacznie mniej rzucającego się w uszy, a niestety po dwudziestu dwóch minutach nie sądzę, by gracze mieli ochotę na powtórkę podczas tej samej sesji;
Muzyka obszaru: 1/5 – nie umiem sobie wyobrazić składanki, która uniwersalnie mogłaby korzystać z albumu. Ewentualnie enigmatyczny album „groteska” byłby uzasadniony, sam jednak bym nie próbował;
Muzyka przygody: 4,5/5 – moim zdaniem w albumie tym tkwi doskonałe narzędzie dla prowadzących, umiejących dostosować potrzeby sesji do wcześniej przemyślanej ścieżki dźwiękowej. Przed oczyma (dupy swojej, tak to szło?) mam wiele scen, od zgoła zwyczajnych, jak spotkanie zdziwaciałych artystów w kawiarni (tak, dal mnie to normalna scena), po totalne odjazdy pokroju „koncert githzerai w Przybytku Doznań we współpracy ze zbuntowanymi modronami I Inni”;
Muzyka drużyny: Nie.




5 gru 2010

Niedzielna polecanka #17; Podsumowanie listopada


Borejko poinformował na Bagnie, że Zbigniew Szatkowski nagrał płytę – do pobrania za darmo! – mającą podkreślać nastrój zawarty w cyklu „Gamedec” Marcina Przybyłka. Ani cykl, ani nazwiska nic mi nie mówią, stąd na temat adekwatności efektów tej próby do założeń nie jestem w stanie skomentować.

Album ściągnąłem, odsłuchałem z dwa razy i stwierdziłem, że jest to nudne i niewarte uwagi.

Przypadkiem jednak włączyłem ten sam album wczoraj po zmierzchu (nie, nie po Zmierzchu) i uświadomiłem sobie, że jest to nie tylko dobry, dopracowany i spójny zbiór (niespełna półgodzinny), ale też ma potencjał na doskonały dodatek do sesji toczących się w świecie grozy lub klimatach postapo. Jak dla mnie – pod względem jakości stoi pomiędzy soundtrackiem do Robotici i Technology of Silence. Zarówno niezła muzyka, jak i dobry rekwizyt.

Wreszcie można wymienić OST z Falloutów na coś innego, a nawet lepszego. : )

Linków do Wrzuty nie będzie, gdyż notkę przygotowuję na komputerze, na którym nawet zebranie linków do „podsumowania” zajęło mi pół godziny.

Odnośnie podsumowania:
Dziękuję Cravenowi za wrzucenie notki wypełniającej niedzielną lukę, którą pozostawiłem;
jednocześnie mu gratuluję, gdyż, jak się okazuje, w najnowszym zbiorze felietonów RPGowych wydawanych przez Portal, „Graj Trikiem”, tyczący się, a jakże, muzyki na sesji;
zaś powodzenia życzę Abbadonowi, który zgodził się dołączyć do grona szaleńców wrzucających do sieci polecanki muzyczne do zastosowania podczas sesji. Dzięki!

Niech będzie Wiadome, że rozpoczęliśmy tzw. Koncert Życzeń – mogliście już zorientować się, że czekamy na wasze prośby i propozycje odnośnie tematów/albumów, o których chcielibyście poczytać. Czekamy!

Jeżeli zaś chcielibyście podesłać jakiś tekst gościnnie lub jeszcze dołączyć do grona autorów (mamy wolne wtorki, czwartki, soboty i co drugi piątek ; )), serdecznie zapraszam.

W minionym miesiącu, z mojej strony wyraźnie skupionym na folku, ukazały się:

Zarysy twórczości:
Tenhi: http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/ludowo-ale-nie-ludycznie.html
Garmarna: http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/minizarys-garmarna.html
Clannad: http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/panta-rhei-czyli-clannad.html

Teoria:
O folku ogólnie: http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/folk.html
O irlandzkim, stereotypowym folku: http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/irlandzki-folk-czyli-najpopularniejszy.html

Recenzje:
Akira soundtrack: http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/tetsuoooooo-kanedaaaaaa-czyli-wiatr-nad.html

Polecanki:
Cravena:
http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/gospelowa-klamra.html
http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/porabana-neuroshima.html
Abbadona:
http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/quo-vadis-fantasto.html
Moje:
http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/niedzielna-polecanka-15.html
http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/niedzielna-polecanka-16.html

3 gru 2010

Mrok i pesymizm


Miał być koncert życzeń (GSy + wikingowie) ale się nie wyrobiłem. Będzie za tydzień, a dziś notka z szuflady:

Trzy kawałki, zupełnie różne, ale wszystkie ociekają ciężkim klimatem. Do wyboru do koloru.


Jam & Spoon - Castaneda Future Illuminations


Szczur grasujący na opuszczonym, rozpadającym się blokowisku, zbliżający się do kubłów w których bezdomni palą śmieci. Powolny przelot nad dżunglą w której znajduje się antyczne miasto z zigguratem, w którym ktoś szykuje się do straszliwego rytuału. Flota dziwacznych statków nieznanej cywilizacji, sunących na tle kolorowej mgławicy... Powoli, groźnie i posępnie.



Michael Andrews – Manipulated Living


Opuszczone zasieki, pole minowe, wraki czołgów i transporterów i samochód, który nocą przemierza ten wyludniony krajobraz. Lub coś zupełnie innego, istotne jest, że przy tym kawałku mamy wyraźniejszy rytm, który moim zdaniem narzuca zdecydowanie jakąś dynamikę poza samym opisem. To może być również opis alchemika, czy szaleńca pokroju dr Frankensteina, który wśród kamiennych ścian i pordzewiałej aparatury dokonuje jakiegoś potwornego eksperymentu.



Dead Space – Twinkle, Twinkle


Nie wiem co tu zasugerować. Ten kawałek zamiata tak bardzo, że niemal gwarantuje ciary. Ale poszarpany wrak stacji kosmicznej albo jakiegoś krążownika, milcząco zawieszony w pustce kosmosu powinien nieźle się komponować.


1 gru 2010

Loreena McKennitt


Jeżeli miałbym wypisać szczególnie ważne dla rozwoju mego gustu muzycznego zespoły, na jednym z ważnych miejsc bezwzględnie pojawiłaby się Loreena McKennitt. Kobieta, której imię i nazwisko zapisując zawsze się zastanawiam, ile powinno być o, e, t, n i a. Ortograficzne szaleństwo. Na miejscu honorowym zaś umieściłbym utwór poniższy, choć przyznam, że obecnie nie wzbudza we mnie wielkich emocji:


Nie będę ukrywał, że o ile sławna stała się jako wykonawczyni tradycyjnej muzyki irlandzkiej (sama będąc śpiewaczką i harfiarką o irlandzkich korzeniach), właściwie znam ją przede wszystkim z albumów „The Book of Secrets” i „An Ancient Muse”, mających z tym nurtem niewiele wspólnego. Pierwsze albumy (sam je określam jako należące do „epoki harfy”) faktycznie zawierają typowy, irlandzki folk, jednak jakoś wykonanie artystki niezbyt mnie doń przekonuje. Natomiast albumy późniejsze („epoka poharfijna”), nawiązujące do różnych nurtów tradycyjnych z całego świata (znacie takie lakoniczne pojęcie jak „world music”?), charakteryzując się mocno podkreślonym rytmem i wyraźnymi, choć wcale skomplikowanymi melodiami, często wykorzystującymi całą paletę egzotycznych instrumentów.

Głos prawie zawsze kobiecy, dość niski, ponoć to sopran, ale mam wrażenie, że śpiewa dość różnorodnie, głównie po angielsku (tj. w jednym z dialektów „kanadyjskiego”), czasem jedynie zawodząc. Nie sposób tu szukać perkusji, trudno gitar czy klawiszy, łatwo natomiast instrumentów dętych, szarpanych, wielu przeszkadzajek. Dobrze sobie przypomnieć, że zbiór grzechotek, stukających o siebie kijków, djembe i dundunów potrafią w pełni się obronić jako wartościowe elementy melodii.

Przyznam, że najnowszych albumów Loreeny nie znam. Nie potrafię powiedzieć, w jaką stronę zmierza i ewoluuje. A szkoda. Postaram się nadrobić w wolnej chwili.

Może zabrzmi to niepoprawnie politycznie, ale wydaje mi się, że utwory McKennitt nie przez przypadek są słuchane głównie przez kobiety. Jest to prawdziwie delikatna, subtelna gra muzyki spokojnej, podkreślanej śpiewem wypełnionym emocjami. Ok, nie jestem osobą o mocno zakorzenionej świadomości genderowej i nie potrafię precyzyjnie wyrazić, dlaczego muzyka ta jest według mnie bardziej „kobieca” niż „męska”, niemniej zdecydowana większość osób, które miały okazję ze mną o niej porozmawiać, należało do stanu niewieściego.

Muzyka tła: 3/5 – tak, o ile nie planujemy scen akcji a graczom nie przeszkadzają klimaty New Age. Jest spokojnie, kontemplacyjnie (ta, muzyka kontemplacyjna. Uwierzę, jak zobaczę), przy tym właściwie całkiem fantasy. Mankamentem może być duża ilość utworów z wokalem, ale jeżeli zazwyczaj puszczamy pozbawione śpiewu tło, może warto dać im szansę;
Muzyka obszaru: 3/5 – pojedyncze utwory mogą wzmocnić składanki mniej i bardziej rzadko używane, od „podróży”, poprzez „żydowskie miasto” czy „przyjęcie” do „Wigilii”;
Muzyka przygody: 3/5 – zdecydowanie warto odsłuchać i zachować najciekawsze dla nas utwory Loreeny, pamiętając o ich istnieniu. Znajdziemy tu sporo utworów na sytuacje dziwne, czasem wręcz bardzo dziwne i jestem w stanie sobie wyobrazić sceny wręcz do nich naginane, zwłaszcza, jeżeli dotyczą podróży po świecie (Wolsung?) w krajach egzotycznych. Niestety, nie znajdziemy tu ciekawych battle tracków czy utworów na potrzeby scen akcji;
Muzyka drużyny: Nie.



Przykład, jak zwykłe „Fel shara” może przekształcić się w śmiertelnie poważne „Sacred Shabbat”. Cóż, licentia poetica:






29 lis 2010

Quo Vadis Fantasto

Dzisiejsza notka poświęcona będzie motywowi podróży, oraz związanej z nim muzyką. Oto kilka moich propozycji muzycznych, które pomogą Wam wprowadzić graczy w świat widziany oczyma podróżników. To pierwsza część z cyklu tematów, który zatytułowałem - Quo Vadis Fantasto. Utwory muzyczne zaprezentuję w pięciu kategoriach - Przecierając Szlak ; Po Śladach w Nieznane ; Magiczny Trakt ; Epicka Eskapada oraz Morska Bryza.

Przecierając Szlak

E.S Posthumus - Nara

Tagi : razem na szczyt, za wszelką cenę, nie widać końca, dookoła świata, niepewność, czujność, tajemnica, spokój, wymarsz, cztery pory roku, tam i z powrotem


Boondock Saints Soundtrack - The Blood of Cu Chulainn

Tagi : razem na szczyt, o krok od celu, dookoła świata, spokój, nadzieja, sielanka, malowniczo


The Island Sountrack - My Name Is Lincoln

Tagi : razem na szczyt, nie widać końca, malowniczo, dookoła świata, nadzieja, spokój, ekspedycja, tajemnica, tam i z powrotem


Village Kollektiv – Powziwaj Ziatrecku

Tagi : za wszelką cenę, o krok od celu, niepewność, czujność, wymarsz, cztery pory roku


Po śladach w nieznane

Michał Jelonek – Pizzicato Asceticism

Tagi : wieczór, noc, jesień, zima, las, czujność, nie widać końca, zdany na siebie, odosobnienie, strach, niepewność, smutek, ból


The Seven Mile Journey - Theme for the Elthenbury Massacre

Tagi : wieczór, noc, jesień zima, las, podziemia, góry, czujność, niebezpieczeństwo, tajemnica, nie widać końca, zdany na siebie, odosobnienie, strach, niepewność


Magiczny trakt

Annbjørg Lien - Galadriel

Tagi : dookoła świata, cztery pory roku, spokój, przekonanie, malowniczo, nadzieja, tajemnica, tam i z powrotem


The Longest Journey (Dreamfall) – The hospital room

Tagi : malowniczo, tajemnica, nadzieja, spokój, o krok od celu


Carrantuohill – Against the wind

Tagi : malowniczo, nadzieja, spokój, tam i z powrotem, o krok od celu, dookoła świata, cztery pory roku, mistycznie


Epicka Eskapada

World of Warcraft – The shaping of the world

Tagi : malowniczo, ekspedycja, wymarsz, czujność, pośpiech, niebezpieczeństwo, razem na szczyt, dookoła świata, cztery pory roku, przekonanie


Epic Score – This is our land

Tagi : tam i z powrotem, nadzieja, dookoła świata, cztery pory roku, razem na szczyt, przekonanie, malowniczo, sielanka


Sonic Symphony – Haven on earth

Tagi : ekspedycja, wymarsz, czujność, niebezpieczeństwo, pośpiech, cztery pory roku, dookoła świata, razem na szczyt, przekonanie, malowniczo, tam i z powrotem


Morska Bryza

Týr - Regin Smiður

Tagi : dookoła świata, ekspedycja, rejs, pośpiech, czujność, razem na szczyt, niebezpieczeństwo, przekonanie


Forefather – The sea kings

Tagi : rejs, sielanka, spokój, przekonanie, razem na szczyt, dookoła świata, ekspedycja, malowniczo, tajemnica


Earth Girl Arjuna – Aqua

Tagi : spokój, smutek, rejs, czujność, tajemnica, nie widać końca, odosobnienie, nadzieja, malowniczo, mistycznie



Bonus

Hanggai – Drinking song

Tagi : zajazd, sielanka, popijawa, na krańcu świata


Alestorm – Nancy tavern wench

Tagi : przystań, sielanka, popijawa, piraci


Większość podanych przykładów jest uniwersalna i sprawdzą się nie tylko w podróżach podczas kampanii. Zaproponowane pozycje można wykorzystać na dwa sposoby :

1.Puścić muzykę w tle i „odgrywać” podróż – jest to fajny sposób, lecz niestety tępo wielu utworów zmienia się w trakcie i nie będą nadawały się zbytnio do zapętlenia, warto więc pomyśleć wtedy o własnym muzycznym urozmaiceniu.

2.Puścić muzykę w tle i opisać podróż – przygotowany lub zaimprowizowany opis podróży z wykorzystaniem któregoś z podkładów też jest dobrym pomysłem. Zawsze brzmi to lepiej niż po prostu „dotarliście po 3 dniach do celu”.

28 lis 2010

Niedzielna polecanka #16

Uświadomiłem sobie, że po dwóch notkach na temat irlandzkiego folku (i późniejszej odpowiedzi Ezechiela) trudno mi wymyślić coś nowego, zwłaszcza odnośnie zespołu tak mało oryginalnego jak Beltaine.

(Tu mogą spaść na mnie gromy – słyszałem i czytałem, że niezwykłość tego zespołu tkwi, tutaj cytat:
"BELTAINE to jeden z najciekawszych zespołów polskiej sceny folkowej. Swoje niepowtarzalne brzmienie BELTAINE osiągnął dzięki szczególnej umiejętności łączenia tradycyjnej muzyki celtyckiej z muzyką współczesną".
No wow po prostu, prawdziwe pionierstwo. Zwłaszcza czytelnicy tego bloga nigdy się z tym nie spotkali.)

Ta polska grupa mówiąca prosto w profil, że zagraniczny folk jest ciekawszy (z czym bym się zresztą zgodził) wydała dotychczas trzy albumy, z czego pierwszy jest "bardziej tradycyjny", drugi "bardziej elektroniczny" a trzeci "bardziej do dupy", z czego sumując co lepsze kawałki z albumów pierwszego i drugiego otrzymujemy koło godziny wcale niezłej muzyki.

Album trzeci skomentujmy tragicznością tego teledysku do utworu, który na żywo brzmi trzykrotnie lepiej:


Reszta jest mruczeniem.

Niestety, tego, co pozostało, nie wykorzystamy jej do scen walki czy akcji, właściwie trudno ją wykorzystać do czegokolwiek, jak tylko scen sielankowych, a przy tym bardzo dynamicznych, lub melancholijnych, a i to z założeniem tkwiącej gdzieś w cieniu nadziei i radości. Tak. Ewentualnym urozmaiceniem może być wsadzenie niektórych utworów do dosyć radosnych scen akcji, jak bieg przez miasto w ucieczce przed rozzłoszczonym karczmarzem.

Innymi słowy – osoby zachęcone do wykorzystania Clannadu do stworzenia składanki "sielanka fantasy", tu znajdą urozmaicenie w postaci utworów bardziej dynamicznych, obdarzonych większą ilością instrumentów i – często – męskim wokalem. Co też ciekawe, czasem da się natknąć na brzmienia brzmiące wręcz persko-indyjsko, ale nas, osoby znające "Druidów" Petera B. Ellisa, to nie dziwi.







Dance Around – wersja skrócona, lepsza:

Dance Around – wersja pełna:

Smętna ballada #1:

Smętna ballada #2:

Next damn smęt:

24 lis 2010

Panta rhei, czyli Clannad


Clannad jest pierwszym zespołem wykonującym muzykę irlandzką, jaki poznałem. Jeszcze jako dziecko słyszałem, jak z kaset magnetofonowych odtwarzali go rodzice. Powrót doń nastąpił, gdy usłyszałem w Radiu Rivendell śliczny kawałek:


Jak się jednak okazało, zespół funkcjonował w latach 1973 (!) - 99. Utwór powyższy znajduje się na albumie z '74, drugim z siedemnastu (!). Ładnie, prawda? Niestety, bardzo często albumy powielają starsze utwory lub same w sobie stanowią składankę w stylu „the best of”, przez co ilość utworów do przekopania się, choć dalej znaczna, nie jest zatrważająca.

Powołując się na wpis z zeszłego tygodnia, Clannad realizuje oba nurty charakterystyczne dla muzyki irlandzkiej, jednak później – od lat osiemdziesiątych – następują przemiany. Wpierw, moim zdaniem w pełni nieudana, próba łączenia tradycji (a warto wiedzieć, że kapela zwłaszcza u początku istnienia grała sporo tradycyjnych utworów) z instrumentami pokroju saksofonu. Okres nie dość, że najsłabszy muzycznie, to jeszcze dla braci RPGowej całkowicie bezużyteczny – po prostu nie ma, gdzie go wcisnąć. Przypadkowy użytkownik serwisu LastFM powiedział: „Everything they play before Fuaim (album z '82 – aure) is amazing. Then they go all poppy and new-agey and it sucks :(”. Nie zgadzam się z tą opinią, ale macie wyobrażenie, jak bardzo zmieniał się ich styl.

Okres tradycyjny, pierwszy, jest najbardziej reprezentatywnym zbiorem utworów zdatnych do wykorzystania w każdej sesji fantasy bazującego na czasach minionych, zwłaszcza średniowieczu. Bez większych bólów możemy znaleźć utwory do tańca i do popijańca karczemnego. Jako muzyka tła utwory te zawodzą, dobrze jednak nadają się do konwencji z wyraźnymi elementami sielanki (nie mogę się doczekać, by je przetestować w Evernight – w Warhammerze to jednak nie było to samo ; )). Niektóre utwory, choć melancholijne, nie budzą grozy czy napięcia – właściwie cały ten nurt wręcz prosi się o hobbitów z fajami i ziołami.

Po okresie drugim, „saksofonowym”, następuje faza trzecia, uzupełniająca i bardziej radykalna, w której to z tradycji pozostaje właściwie jedynie radosny nastrój. Jest to już typowa. newage'owska elektronika, której faktycznie towarzyszy nieco „irlandzkich” utworów, jednak serce pozostaje nieco sztuczne. Wadą tej fazy jest nieprzystawanie do obrazu hobbita z ziołami, jednak da się ją wykorzystać jako przeniesienie sielanki do przyszłości, także do sf. W ostateczności można też próbować dodać garść utworów do składanek wiążących się z ugrupowaniami mistycznymi, są jednak zespoły, które nadadzą się ku temu znacznie lepiej.

Zdecydowana większość utworów jest wykonana z tekstem irlandzkim, choć nie brakuje i kawałków angielskich. Wyśpiewane głównie przez Máire Brennan (nie chce ktoś może zasponsorować mi kwoty 100 pln na jej koncert w poznaniu 30 listopada? ; )), część przez późniejszą gwiazdę Enyę, rzadziej – i znacznie mniej ciekawiej – śpiewają samcy, utworów tych jednak zdecydowanie nie lubię.

Instrumenty nie są zbyt skomplikowane – wpierw flet, gitary i rzadkie instrumenty perkusyjne, później saksofon, wreszcie, w ostatniej fazie, sporo klawiszy.

Muzyka tła: 2/5 – można, ale brzmi to sztucznie. O ile nie prowadzimy dark fantasy czy systemów futurystycznych, raczej nie zniszczymy sesji, ale czy warto ryzykować?;
Muzyka obszaru: 4/5 – sielanka! Prawie całą twórczość można do tego sprowadzić. Świetny materiał na składanki takie jak „karczma, muzycy na festynie, radosna knajpa przyszłości, Shire, te cholerne elfy, obozowisko, rozładowanie napięcia, chwila wytchnienia”. Doskonały równoważnik ciężkich smętów, które opisywałem dotychczas;
Muzyka przygody: 3/5 – podczas tworzenia scenariusza będziemy mogli wykorzystać bardzo dużo utworów, jednak w bardzo wąskim zakresie. Utwory słabe przy improwizacji, jednak jeżeli zamierzasz ulokować w swojej przygodzie scenę kojarzącą się z wytchnieniem czy naturą, znajdziesz tu k20 kawałków, które Ci się przydadzą;
Muzyka drużyny: Tak.

Nurt tradycyjny:








Może nie uwierzycie, ale jest tu nawet jeden bardzo dobry battle track, element soundtracku do któregośtam Robin Hooda...

...sensowny tym bardziej, jeżeli przepuści się go przez Audacity:


Nurt nowoczesny:



22 lis 2010

Porąbana Neuroshima

Aureus nie wrzucił notki przy niedzieli, dlatego w zastępstwie, żebyście nie tracili wiary w regularne aktualizacje bloga wrzucam swoją polecankę. Kusi mnie wklejenie samego kawałka i pozostawienie go Waszej wyobraźni, ale chyba tak nie wypada. Byłoby, że „wybrakowana notka”...


Martin Martini and Bone Palace Orchestra – Party 'Till The Petrol Runs Out


Jak dla mnie to wymarzony kawałek na jakąś scenę czystego, postapokaliptycznego, nuklearnego absurdu. Bez dosłownego czerpania z piosenki, pasuje mi tu pochód ludzi przez jedną z amerykańskich międzystanówek – banda objuczonych obdartusów, a na ich czele popapraniec, wyglądający na jakiegoś kapłana czy kaznodzieję – typ w jakiś łachmanach z kosturem i głową na której tylko gdzieniegdzie rosną kępki włosów. Pielgrzymka Radyja z piekła. Ale to tylko moja pierwsza myśl. Myślę, że doskonale może pasować do bandy mutantów imprezujących przy ognisku, osiem kilometrów od zasnuwającej horyzont kłębami dymu ściany Molocha.


A w sumie jak już tak krótka polecanka to chyba najwyższa pora na ogłoszenie koncertu życzeń: zachęcam wszystkich do podrzucania tematów, motywów czy zgłaszania zapotrzebowania na sesyjną muzykę i triki. W miarę możliwości i tego jak mi się spodobają, będę starał się wyszukiwać i polecać kawałki, dla scen, postaci, graczy - czy czegokolwiek co Wam chodzi po głowie.

19 lis 2010

„Tetsuoooooo!!! Kanedaaaaaa!!!”*, czyli wiatr nad Neo-Tokio


Muzyka z Akiry to rzadki klejnot. Może nie jest to najładniejszy soundtrack. Może nie zalicza się do moich ulubionych. Jednak znajduje się w grupce OSTów wyjątkowych, bardzo charakterystycznych i potencjalnie przydatnych na sesji. Mieści się u mnie obok Das Boot i Children of Dune.


Akira to cyberpunkowe anime z 1988 roku. W pewnych kręgach kultowy, ale wielu z pewnością go nie widziało, dzięki czemu nie powinni mieć zakorzenionych skojarzeń - a nawet jeśli, myślę, że nie gryzłyby się z atmosferą większości futurystycznych RPGów. Czynnikiem przemawiającym za tym albumem jest cały szereg długich i jednostajnych utworów, które nie rozbiją nam sceny nagłą zmianą nastroju.


Z drugiej strony, Akira jest tak cholernie wyjątkowym soundtrackiem, że kilka co ciekawszych utworów może być nie lada wyzwaniem dla MG - po prostu nie pasując do wizji, którą chcecie podsunąć graczom. A jednak warto wziąć je pod uwagę. Poniżej prezentuję trzy jasne perełki tego soundtracku.


Yamashiro Shoji – Kaneda


Rozpoczyna się od potężnego uderzenia, potem coś jakby przelatujący helikopter w deszczu. Bardzo sugestywne. Idealnie nadaje się na początek sesji i opis miasta tonącego w deszczu i migoczącego tysiącem neonów, M samochód bohaterów sunący w jego kierunku. Można też użyć „Kanedy” kiedy chcemy silnie zaakcentować przejście do kolejnej sceny lub aktu przygody. Postacie doszły do wniosku, że muszą udać się do więzienia i przesłuchać bandziora? Tym bardziej policyjne helikoptery będą na miejscu.


Yamashiro Shoji – The Battle Against The Clowns

(Uwielbiam scenę, w której ten utwór się pojawia – walkę na motocyklach, kolesia walącego w asfalt metalową rurą. - przyp. Aureus)


Niesamowity utwór do sceny walki lub pościgu. Choć odważny MG mógłby się tu porwać również na opis krótkich scen w których odprawiany jest jakiś rytuał lub konstruowana machina (np. na ziemiach klanu Kraba w L5K). To szaleńcza mieszanka wdechów, perkusji i syknięć. To zdecydowanie najbardziej charakterystyczny kawałek z tego albumu.


Yamashiro Shoji – Doll's Polyphony


Mój faworyt, najbardziej magiczna kompozycja Akiry. Jednocześnie mająca największy potencjał sesyjny. Clou tkwi w połowie drugiej minuty utworu. Do dziecięcych głosów dołączają tubalne głębokie głosy mężczyzn. Już pierwsza część jest dość niepokojąca, ma atmosferę niezwykłości. Część druga może nieść zagrożenie, lub coś widowiskowego, w jakiś sposób większego niż dotychczasowy obraz. Możliwych zastosowań jest multum. Po raz pierwszy użyłem tego utworu w psychodelicznej przygodzie, gdzie gracze natrafili na roboty przypominające ciekawskie dzieci. Zdezorientowali nie wiedzieli jak zareagować. W pewnym momencie do pomieszczenia wkroczyły inne maszyny. Potężne, poruszające się na gąsienicach, uzbrojone.


Wyobraźcie sobie dolinę we mgle, gdzie z białego obłoku wyłania się ścieżka ułożona z bram torii** i dopiero w pewnym momencie mgła rzednie na tyle, by można było ujrzeć ogromny budynek świątyni. Albo rytuał magiczny, w którym wpierw kapłan wypowiada magiczne słowa, wlewa wodę do czarek, ale i dopiero kiedy zmienia się muzyka, obserwujemy magię, która zaczyna działać.



A teraz spróbuję się wpisać w cenzurkę Aureusową:


Muzyka tła: 1,5/5 – Da się użyć Akiry jako tła. Ale raczej tylko w bardzo szczególnych przygodach, na granicy psychodeli, orientalnych klimatów i cyberpunka.


Muzyka obszaru: 4/5 – Soundtrack ten serwuje cztery utwory o ponad dziesięciominutowej długości. Wszystkie mają bardzo konkretny klimat i trzymają w miarę równe tempo, przez co są niemal stworzone do tego by w jakiejś długiej scenie puścić któryś i zapętlić, także ilustrując jakieś miejsce. Jest jednak haczyk: sądzę, że niektóre mogą męczyć np. „Illusion” jest idealny do orientalnej świątyni, ale może irytować. „Tetsuo” może wyprowadzić z równowagi chórami.


Muzyka przygody: 5/5 – Ta ocena to tylko kropka nad i dla akapitów powyżej. Z pomocą „Kaneda” i „Battle Against the Clowns” można stworzyć bardzo wyraźne obrazy. „Doll's Polyphony” może wręcz wyczarować kluczową dla przygody scenę.


Muzyka drużyny: Raczej tak.



* - http://www.youtube.com/watch?v=J4COLV6CleU – całkiem zabawne.

** - http://pl.wikipedia.org/wiki/Torii – bo Aure nie wiedział co to :P.

17 lis 2010

Irlandzki folk, czyli „najpopularniejszy” nie oznacza „najlepszy na sesję”


Nie znam właściwie tego przyczyn, ale folk irlandzki jest polskiemu słuchaczowi często lepiej znany od rodzimego, o innych, zagranicznych konwencjach nie wspominając. Kiedy mówię „irlandzki”, nie oznacza to koniecznie „wywodzący się z Irlandii” - muzykę tę wykonują często Angole, także zespoły będące wielką zagadką jeżeli chodzi o genezę (polski Beltaine) czy równie zdumiewający bardowie (tu można przywołać Barbarę Karlik).

Obserwacja odnośnie popularności obejmuje przynajmniej ludzi z mojej kategorii wiekowej (tzw. „pokolenie wolnej Polski”) i w miarę zbliżonych zainteresowaniach. Być może jest to powiązane z często angielskimi tekstami piosenek, być może po prostu lubimy zieleń, ale jakoś o wiele łatwiej znaleźć dziewuchę tańczącą „irlandzko” (ja tam się na tańcu nie znam, ale dla mnie to nudne strasznie), niż znającą k3 tańców plemiennych Afryki (choć młodociani djembefola grożący przechodniom, że jeżeli nie dostaną złotówki, zaczną grać na bębnach są widokiem wcale częstym, przy czym większość z nich z niejasnego powodu mówi na swój instrument „dżemba” - fajny przykład, jak Polacy potrafią sobie zawłaszczyć słowo). Może związane jest to z powermetalem pokroju Blind Guardian, z którym krótką przygodę miał prawie każdy fantasta czy rpgowiec. Nie wiem, ale chętnie bym się dowiedział.

Co jednak ważniejsze, utwory irlandzkie, mimo tradycyjnych podziałów (jak na utwory radości, płaczu czy snu – czy jak to tam szło) są zazwyczaj przez nas łatwo szufladkowane na dwie kategorie.

Tło radosnych tańców, tzw. skoczne pląsy

Ten całkowicie bezpłciowy, nieciekawy, standardowy kawałek z niemalże wyrytym na gryfie napisem „jestem ajrisz jak cholera” jest pierwszą rzeczą, jaką zobaczymy po wpisaniu na YT „irish folk”. Prawie półtora miliona odsłuchań, tysiące plusików i oznaczeń „Ulubiony”. Nie chcę powiedzieć, że ten utwór jest słaby – po prostu po odsłuchaniu kilkudziesięciu utworów tego nurtu przy kilkuset odtworzeniach ma się tego dosyć. Na lata. A przecież mimo wyraźnej melodii jest wcale niezły technicznie, często zachodzą w nim mniej lub bardziej subtelne zmiany i urozmaicenia. Świetna sprawa.

Tyle, że jest to muzyka do bólu kiczowata i na swój sposób wręcz tania.

Właściwie wykorzystanie skocznych pląsów ogranicza się do scen uwzględniających karczmy, jarmarki, festyny. Problem w tym, że muzyka irlandzka jest tak charakterystyczna,

że nie da się jej puścić w taki sposób, by gracze nie nabrali pewnych podejrzeń, że ostatnio wbrew zapewnieniom nie odświeżyliśmy sobie podręcznika do Warhammera i nie jesteśmy wkręceni w dark fantasy.


Nie używam tego nurtu w praktyce i przypuszczam, że nie będę aż do momentu, gdy postanowię wprowadzić do sesji samych Irlandczyków. Tańczących, pijących i śmiejących się. W innym wypadku zawsze, ZAWSZE konotacje będą odciągać mnie od świata właściwego. Odciągać do mrocznej krainy Riverdance.


Smuty z dominującym wokalem, tzw. taczing balads

Ten „dominujący wokal” to może nie największe z uproszczeń zastosowanych w tej notce, ale patrząc na domowe statystyki można przyjąć, że utwory bez wokali częściej należą do kategorii pierwszej.

W praktyce folk irlandzki przedostaje się do nas z tekstami w dwóch językach – angielskim i, równie często, irlandzkim, a także rzadziej: gaelickim, walijskim, bretońskim Pierwsza dziedzina ma tę wadę, że prawdopodobieństwo zrozumienia tekstów niebezpiecznie wzrasta, rośnie też szansa dostrzeżenia Wielkiej Prawdy, to jest faktu, że nawet genialni muzycy nie muszą być wielkimi poetami, co poświadcza chociażby ten zalatujący New Age'em, pięknie wykonany kawałek:


O ile jednak „The Voice” ma w sobie jeszcze przebłyski epickiego pląsania, to chociażby poniżej można zasmakować powiązań tradycji z wyraźnie sztucznymi, a przecież udanymi eksperymentami przy zabawie z elektroniką:



Więcej dobrej jakości smętów nawiązujących do tradycji irlandzkiej przywołałem we wspomnianym już wpisie o Basi Karlik.

Problem z użyciem tej muzyki zaczyna się, analogicznie do radosnych pląsów, od ogromnej dozy charakterystyczności. Czy w naszym scenariuszu planowaliśmy smutną balladę o wojnie przy kominku, czy opis pięknej przyrody, puszczenie kawałka irlandzkiego zawsze wywoła to samo wrażenie...

...damn, whatever I do it still sounds fudgin' irish!

Dla mnie jest to element wystarczający do odstrzelenia – nawet, jeżeli świetnej, nawet genialnej, a przynajmniej powszechnie lubianej – gałęzi muzyki (o ile ktoś lubi strzelać do gałęzi). Większość zespołów, które ukazałem dotychczas w zakładce „folk”, da się wrzucić do rozmaitych realiów, epok historycznych, nawet konwencji. W przypadku typowej muzyki irlandzkiej w praktyce zawsze tworzymy wrażenie Irlandii.

Jeżeli ktoś podczas sesji puści Technology of Silence, nie myślę sobie, że leci zespół z Rosji. Kiedy ktoś puści Tenhi, nie myślę o Finlandii. Kiedy poleci zaś folk irlandzki, cała masa krążących wokół powiązań popkulturowych agresywnie wybija się na pierwszy plan świadomości.

Żeby nie było. Naprawdę lubię muzykę „irlandzką”.

Ale nie na sesji.

Jako jednak, że nie każdy zgodzi się z tą opinią, więcej o folku irlandzkim w najbliższą niedzielę oraz środę, z konkretnymi polecankami i zarysami zespołów.

14 lis 2010

Folk?


Po wejściu na słuszniejszą wersję Wikipedii i wpisaniu pojęcia "folk music", otrzymujemy taki oto fragment:
Pojęcie pochodzące z wieku XIX bywało definiowane na różne sposoby: jako muzyka przekazywana tradycją oralną, muzyka klas niższych, muzyka nieznanych wykonawców. Bywała stawiana w kontraście względem stylu komercyjnego lub klasycznego. Począwszy od połowy wieku XX, pojęcie zaczęło opisywać muzykę popularną bazującą na muzyce tradycyjnej. Do gatunków korespondujących zalicza się folk rock, electric folk, folk metal i progressive folk. (My zaś moglibyśmy tu dodać jeszcze takie kwiatki jak "pagan folk".)

Równie ciekawe fragmenty w dalszej części artykułu:
(muzyki folkowej) nie wyodrębnia się jedynie na podstawie terminów muzycznych. (...) Definicje te bazują głównie na procesach kulturowych, nie są powiązane z abstrakcyjnymi typami muzyki.
(folk) może być także odnoszony do muzyki zapoczątkowanej przez pojedynczego kompozytora, po czym wchłonięte do tradycyjnej, niepisanej kultury społeczności.

Pojawiają się też informacje dziwne, takie jak transmisja kulturowa folku przebiega przez grę ze słuchu, chociaż zapisy również mogą być używane (skoro równie dobrze mogą być ze słuchu, jak i z zapisów, to po co o tym mówić? : )).

Myślę, że obecnie najczęściej określamy folk jako muzykę tradycyjną lub bazującą na tradycyjnej, tyle tylko, że te pojęcia zasługują wręcz na własne definicje. Czy można powiedzieć, że Beethoven nie stworzył muzyki, która zapisała się w tradycji i obrodziła licznymi naśladowcami? Problem w tym, że tradycja nie "jest" tak po prostu, tradycja się staje i tworzy. Bogurodzica w tym wypadku jest utworem tradycyjnym, ale czy określilibyście kościelną przyśpiewkę jako folk? A czy chóry gregoriańskie są folkiem? W jaki sposób mierzyć popularność, w jaki – tradycyjność?

Każda z przytoczonych definicji jest przepełniona umownością. Muzyka przekazywana tradycją oralną – a jeżeli zostanie zapisana, przestaje być folkiem? Jeżeli ktoś tworzy rock i uczy go innej osoby bez kodyfikacji, tylko pamięciowo, tworzy folk? Muzyka klas niższych – a jeżeli zaczyna do niej tańczyć arystokracja lub klasa średnia? Muzyka nieznanych twórców – czy po poznaniu twórcy utwór przestaje być folkowy?

Kupa zabawy. : )

Wiele osób, nie bez powodu, uważa, że blues jest folkiem. Czy to Wam się z folkiem kojarzy?


A utwór Chopina z tekstem inspirowanym poezją tradycyjną?

A ten sam utwór, tyle, że wymiksowany przez muzyków bałkańskich i już bez tekstu?


A utwór duetu Simon&Garfunkel z radosnym pobrzękiwaniem banjo?


A radosne, średniowieczne pląsanie przy karczemnym tańcu? Czy coś tak złożonego jest jeszcze muzyką klas niższych? Jak to zmierzyć?


Notka mało rpgowa, uznałem jednak za zabawne, że skoro listopad sobie wybrałem na miesiąc krążący wokół folku, to de facto nie piszę o niczym konkrentym. : )

Miłego mętliku w głowie. : )

Ilustracja stąd.

10 lis 2010

Minizarys - Garmarna


(Dziś – mam nadzieję, że wyjątkowo – krócej. Czas mnie rozszarpuje.)

Garmarna przeszła ewolucję podobną do irlandzkiego Clannadu – im wcześniejszy etap twórczości, tym bardziej zbliżony jest do radosnego folku, nieraz sięgając do utworów tradycyjnych. Im utwory nowsze, tym więcej w nich elementów nowoczesnej elektroniki. Różnica jednak tkwi w wielkości dorobku – grupa ze Szwecji wydała jedynie kilka niezbyt popularnych albumów.

Jako jednak, że irlandzki folk na sesji potrafi nastręczyć trudności (o czym mam nadzieję napisać przy jeszcze innej okazji), Garmarna na moich sesjach pojawiła się kilka razy jako jej ekwiwalent. Pomysł nie spotkał się z ciepłym odbiorem – niestety grupa nie jest niepowtarzalna i charakterystyczna, większość jej utworów to przeciętniaki, których da się słuchać, nie wybijają się jednak z ogólnie akceptowalnego „ludowego rzępolenia”, czyli wręcz standardowych melodii na skrzypce, bębny i – głównie niski, kobiecy – śpiew. Damn, tu nawet gitar za wiele nie ma.

Tu zresztą pojawia się największa siła zespołu – chociaż utwory sprawiają wrażenie minimalistycznych (używam tego sformułowania z wielkim lękiem, gdyż być może nie postrzegam go w sposób właściwy) i prostych, otrzymujemy dużo kawałków w sam raz na odzwierciedlenie muzyki umotywowanej w świecie gry. Jeżeli mamy ochotę umiejscowić w lokalnej gospodzie grupę bardów, a przy tym uniknąć skojarzeń z Riverdance, tu możemy znaleźć rozwiązanie.

Słynny Herr Mannelig, grany i śpiewany po obu stronach Bałtyku. Wykonanie ortodoksyjne:

Skoczne, radosne kawałki:




Przykład elektronicznych inspiracji, na czele ze świetnym Euchari:


Oraz kawałek dość dziwny, aczkolwiek ciekawy do potencjalnych scen umiejscowionych w grotesce:


I jeszcze jedno - czy tylko ja uważam, że omawiany zespół ma przerażającą aparycję? : )

7 lis 2010

Niedzielna polecanka #15


W międzyczasie udało mi się natrafić na kilka utworów omawianego w minioną środę zespołu Tenhi, których wcześniej nie znałem. Album Kauan został, niestety, w o wiele mniejszym stopniu obdarzony potencjałem RPGowym. Zdecydowanie więcej tu gitar, wyrazistych pianin i wokalu – co prawda całkiem ciekawych od strony technicznej – niż charakterystycznego balansowania na granicy folku.

Polecanką obejmuje dwa całkiem przydatne kawałki.

Utwór tła, emanuje dużą ilością melancholii – a przy tym świetny main theme lub opening do sesji w klimacie gotyckiej historii, romansu. Nietrudno mi wyobrazić sobie go też jako muzykę przygody – chociażby fragment koncertu duchów w starej, opuszczonej katedrze lub wystąpienie wampira, chcącego zrobić wrażenie na łowcach myślących, że udało im się niespodziewanie wkraść do zamku.


Tu natomiast wyraźnie da się wyłapać muzyczny wyraz ulgi, spokoju wieńczącego trudną podróż, męczącą przygodę. Gdybym na jakiejś sesji użył poprzedniego utworu, na pewno nie zrezygnowałbym też z tego (chociażby w ramach metagrowego endingu).

Źródło obrazka

4 lis 2010

Gospelowa klamra


Polecanka będzie narzędziem prostym, ale bardzo efektownym. Nawet jeśli jej nie wykorzystacie dosłownie, to może znajdziecie sobie jakieś odpowiedniki, stosowne do waszych potrzeb. Ja celowałem w miniony wiek i klimaty superbohaterskie.


Bernice Johnson Reagon – Come And Go With Me To That Land


Sesję rozpoczyna rozległy opis codzienności jakiegoś miasteczka w Luizjanie lub Missisipi lat 60tych. Może być po prostu sekwencją obrazów, może towarzyszyć wjazdowi bohaterów. Kurz na ulicy, biegające wychudzone murzyńskie urwisy, białe płotki, tęga kobieta rozwieszająca mokre ubrania na obracającej się suszarce na pranie, z autobusu wysiadają czarnoskórzy pracownicy śpiewający pobożne piosenki, dzieciaki grające w baseballa. Wszechobecna bieda.


W wielkim skrócie i uproszczeniu – gracze dowiedzą się o zagrożeniu, które może zagrozić, światu, USA, Luizjanie albo tylko temu miasteczku. O tym będzie przygoda. Kiedy pod koniec im się uda nie zostaną jednak bohaterami, z jakiegoś powodu mało kto wiedział o zagrożeniu a i bohaterom przyszło je zażegnać tak, że mało kto mógł się zorientować.


Kiedy nadchodzi ostatnia scena puszczamy ten kawałek:


Come And Go With Me To That Land (X-Files version)


Wymarzona sytuacja byłaby gdyby sesja trwała jeden dzień, ale to niekonieczne... Wieczorem „po wszystkim” uświadamiamy graczom, że dzięki ich wysiłkom nic się nie stało, dzieciaki wciąż grają w baseball, robotnicy wracają autobusem do domów, młodzi ludzie śmieją się mimo otaczającej ich biedy. Nic się nie stało.


Nie ukrywam, tu fajnie udało mi się zestawić te dwa kawałki, ale trik można zastosować w dowolnym systemie, żeby wesprzeć jakąś formę klamrowej budowy przygody. Kawałek którym sesja się zaczęła może być po prostu powtórzony pod koniec.



3 lis 2010

Ludowo, ale nie ludycznie


Drugim źródłem inspiracji jest dla mnie muzyka ludowa. Kawałki irlandzkie wbrew pozorom trudno dobrać jako podkład do sesji. U mnie dużo lepiej sprawdza się folk bretoński czy szwedzki. Muzyka z tych regionów jest mniej ograna na sesjach, a dzięki silnemu skupieniu na rytmie, z powodzeniem nadaje się jako podkład (...)
Ezechiel

Te mądre słowa sprawiły, że w przyszłym tygodniu prawdopodobnie pojawi się krótkie omówienie twórczości słynnej Garmarny. Tym razem, w tym samym tonie: Tenhi (co znaczyć ma ponoć „mędrca”, „jasnowidza”), wraz z albumami Maaäet oraz Väre.

Grupa ta przez pewien czas znana była jako finlandzki „dark folk”, ale, że termin ten nie ma skodyfikowanego znaczenia, obecnie się mówi po prostu o grupie neofolkowej. Gdybym miał spróbować opisać, jak „dark folk” interpretuję, powiedziałbym: folk pozbawiony przejawów radości, często z muzyką ludową kojarzonych.

Tenhi nie należy wiązać z konkretnymi tradycjami folkowymi. Korzystają z instrumentów często zapożyczonych z rejonów bardzo mocno oddalonych od Skandynawii, zwłaszcza Afryki, nie wspominając już o regularnie używanej perkusji (nie wyklucza to obecności wielu innych instrumentów perkusyjnych), gitarach (głównie akustycznych), skrzypcach i klawiszach. Właściwie „ludowość” tego zespołu jest dla mnie wielką zagadką, gdyż oczekiwałbym od tego nurtu mocnego osadzenia w jakiejś kulturze.

Jedną z wielkich zalet Tenhi jest napisanie wszystkich tekstów w języku fińskim. Zgodnie więc z oczekiwaniami, poszczególne partie nie będą się kojarzyć przeciętnemu graczowi nie znającemu sanskrytu z absolutnie niczym. Zresztą jak można próbować zrozumieć język, w którym pierwsze dziesięć liczebników to, poczynając od jedynki, kolejno: yksi (1), kaksi (2), kolme (3), neljä (4), viisi (5), kuusi (6), seitsemän (7), kahdeksan (8), yhdeksän (9) i kymmenen (10).

Jako jednak, że 90% muzyków pisze żenujące teksty, które budzą pocieszny śmiech, jest to rozwiązanie dla nas bardzo przydatne. Nie będzie parsknięć i usprawiedliwionych cytatów na offtopie – męski, niski głos, z ewentualnym dodatkiem chórów pozostanie dla nas tylko kolejnym instrumentem. W dodatku prowadzący będzie mógł włożyć w usta wokalisty jakąkolwiek treść, nie bojąc się przyłapania na nieprawdzie.

Utwory są zazwyczaj proste, posiadają powtarzającą się, urozmaicaną nielicznymi instrumentami melodię. Właściwie wszystkie z ciekawych utworów są melancholijne i spokojne, choć zdarzają się „heroiczne” wzniesienia atmosfery (stąd nie wolno brać albumów w ciemno – należy je zawczasu przesłuchać, nierzadko poszczególne kawałki skracając). Bardzo mocny nacisk położono też na podkreślanie rytmu. Zdecydowana większość piosenek zamyka się w czterech, siedmiu minutach.

Trzeba przyznać, że właściwie co drugi utwór jest udany – jest to zaskakująco wysoki procent

Muzyka tła: 4/5 – po wyrzuceniu mniej więcej połowy utworów nieudanych i jeszcze kilku nazbyt niestałych w nastroju, utrzymujemy świetne tło dla konwencji fantasy. Wyraźne, zazwyczaj stabilne melodie, dosyć leniwe i melancholijne. Zespół ten zresztą robi świetny kombos z opisywanym wcześniej albumem Kveldssanger;
Muzyka obszaru: 3/5 – klimaty okołoskandynawskie, zwłaszcza w barwach pulpowej krainy śniegu. Osobiście zwykłem słuchać Tenhi zwłaszcza w okolicach grudniowych świąt i późniejszych miesięcy – wspomaga wyobraźnię. Problemem jest jednak wyraźnie wykraczający poza ramy konwencji dobór instrumentów, które trudno dopasować do pseudośredniowiecznych realiów („siedzicie w karczmie, a tam kolesie z drumlami, pianinem, fletem, gitarą i perką”). Bardziej więc nowoczesne pulpa i umowność, niż mimetyzm dawnych czasów;
Muzyka przygody: 2,5/5 – bez szczególnych trudów da się poszczególne kawałki dopasować zarówno do scen walki, jak i konkretnych lokacji czy postaci, niemniej sercem pozostanie zbiór spokojnych utworów, które można sobie puścić jako tło. Dotychczas jednak chętnie wykorzystywałem Tenhi przy wprowadzaniu elementów groteski towarzyszącej lękowi.
Muzyka drużyny: Tak.


Doskonałe otwarcie, trochę gorzej przy upływie czasu:

Po trochę nudnym początku fantastyczny refren, w którym genialnie wykorzystana została technika gry na wiolonczeli przy pomocy nie tyle smyczka, co szarpania strun, np. przy 1:10:

Utwór nieustannie kojarzy mi się z wigilią:



Battle track:

Battle track 2:


(Więcej o Tenhi w niedzielę!)