Amon Tobin, Lost and Found
[brzęknięcia strun, poszarpane dźwięki]
Wiatr bawi się wyschłymi źdźbłami wysokich traw. Ukraiński
bezbrzeżny step po horyzont, październik w kolorach szarości, żółcieni i rdzy.
Dwie konne sylwetki suną przez ten bezmiar pod szarym niebem.
[kawałek łapie oddech na dziwnym pulsującym basie]
Uderzenie wiatru, trawy
kładą się, przez Dzikie Pola przetacza się fala. Chmury pojawiają się znikąd na
Wschodzie, kłębią się nienaturalnie, zapowiadając burzę, w powietrzu czuć
igiełki elektryczności, jakieś napięcie…
[suche uderzenie beatu]
I uderza suchy grom.
Błyskawica przecina niebo wskazując czarny zarys kamiennej budowli wśród traw.
Tam właśnie podążają jeźdźcy, smagani podmuchami burzy bez deszczu. To łowcy
diabłów. Samuel Rohatyński, o oczach starych jak na swój wiek, z czarnym wąsem,
giętki w siodle, z czarną husarską szablą u boku. I ksiądz Tomasz Chmielnicki,
brodaty, zgarbiony jak gawron z różańcem w dłoni trzymającej cugle. Jadą po
pannę Mariannę Łabędzką, młodą diablicę, czarującą oczami błękitnymi jak lodowe
piekło Dantego. [tu już wybrzmiewa dziwny kobiecy wokal]. Jest tu – zagnana na
koniec świata. Pozostawiła swojego konia przy rozwalonej kaplicy zanurzonej w
morzu traw. Czeka w środku na sprawiedliwość, na śmierć. A nad kaplicą kłębią
się burzowe chmury i smagają ziemię błyskawicami, kiedy dwóch mężczyzn zsiada z
koni.
[beat się wycisza, muzyka,
kłębi się w serpentynach, faluje jak wiatr, który przyniesie to, co musi
nastąpić]
Rozbłyski piorunów
wypełniają wnętrze kaplicy kalejdoskopem kolorów z popękanego witraża. Anioły
nie mają głów. Dziewczyna jest tutaj, bezbronnie szukając oparcia w kamiennej
ścianie. Wiatr porywa jej płowe włosy. Łopoce czerwoną suknią wystającą spod
kontuszyka. Błękitne oczy w delikatnej twarzyczce patrzą z powagą i strachem,
szklą się od łez.
[beat wraca]
Pada strzał. Suche trzaski
piorunów. Ksiadz Chmielnicki zatacza się i opiera o ołtarz. Paciorki różańca we
krwi grzechoczą wśród kamieni, wśród traw. Rohatyński odrzuca pistolet,
przewraca księdza twarzą do siebie. Na ostrzu szabli tańczą kolorowe anioły bez
głów. Sztych w serce odbiera księdzu tchnienie, pozostawia go ze spojrzeniem
pełnym pytań. Brodata twarz zamienia się w maskę.
Dziewczyna nieśmiało, drżąc podchodzi do
szlachcica. Ich zimne palce spotykają się, wiążą ze sobą. Mężczyzna przytula ją
mocno. Całuje słone łzy na jej twarzy. Całuje ją w usta, głęboko, bez pamięci,
czując, że roztapia się znika. Jest wiatrem, który uderza w źdźbła traw. Jest
stracony.
[wyciszenie]
Panna Łabędzka kładzie
dłoń na policzku Pana Samuela, który zaciska powieki z bólu, jakby ktoś wyrywał
mu serce. Dotyk działa jak balsam, jest ukojeniem, a kiedy Rohatyński podnosi
spojrzenie, w ufnych, błękitnych oczach dziewczyny widzi niebo pełne miłości.
[całkowite wyciszenie]
I jest cisza, chmury rozpierzchły
się. Pozostała kaplica i step. I dziewczyna, która zwinnie dosiada konia i
czeka. A Rohatyński zostaje jeszcze chwilę u wejścia i widzi jak w mgnieniu oka
mrówki i szczypawki, wije i inne robactwo pożera ciało księdza Chmielnickiego,
kłębiąc się w krwawych strzępach, wyłażąc z wyjedzonych oczodołów,
pozostawiając w kontuszu golutkie kości. Ale to już nie ma znaczenia.
Rohatyński dosiada konia i dwie postaci odjeżdżają w step, dalej i dalej.
[powrót rozedrganej gitary,
zakończenie]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz