28 gru 2013

Epicki Alfabet - C

Całkowicie czerstwą, cudownie cwaną, czułą czołówką zapraszam do kolejnej literki.


Crimson Tide - Hans Zimmer - W 2013 łatwiej niż w 2009 znaleźć muzykę w niezłej jakości. Mam ochotę powiedzieć, że to Hans Zimmer w pigułce, ale byłoby to nadużycie. Owszem ten utwór to świetny wyznacznik jego stylu, ale w ostatnich latach pokazał, że ma jeszcze kilka asów w rękawie.

Chronicles of Narnia - Harry Gregson-Williams - Bardziej "klasyczny" przykład epickiej kompozycji. Chóry, dramatyzm i symfoniczne brzmienia ze stosowną dla bitewnego utworu ilością bębnów.

Calamity - Two Steps From Hell - Fantastycznie rozkręcający się dramatyczny utwór TSFH, tych panów jeszcze nie raz usłyszymy w Alfabecie. Niesamowicie łączy lekkość z poczuciem ogromnej skali.

Curse Of Golden Flower - Shigeru Umebayashi - Jedyną wadą tego grzmiącego chórami kawałka jest jego długość. Film chiński, kompozytor japoński.

Chariots of Fire - Vangelis - Oskarowa kompozycja. Nie wymaga przedstawienia.

Code Red - Elliot Goldenthal - Zastrzyk adrenaliny z (niezbyt udanego) filmowego Final Fantasy. Doskonale nadaje się na dwuminutowe odliczanie. Jak dla mnie ten utwór jest jak dziecko Bishop's Countdown.

Call for Heroes - Shockwave Sound - Jedno z moich najbardziej epickich odkryć muzycznych tego roku. Chóry, dramatyzm, emocje, miarowe narastanie... Mniam!


20 gru 2013

Gra Endera. Jablonsky bez wybuchów... i bez rewelacji.

O twórczości Steve'a Jablonsky'ego powiem jedno - huku i głośnych efektów nie można mu odmówić. Niemniej, tak jak w przypadku Transformersów, Battleship, czy nawet nowego Kruegera (który bardzo przyzwoicie brzmi w głośnikach) ta "wybuchowość" bardzo zgrabnie wpasowywała się w nastrój i klimat filmu, to jeśli chodzi o Grę Endera byłam mocno zaciekawiona, czy Jablonsky cokolwiek zmieni w swoim obecnym stylu.
Biorąc jednak pod uwagę spokojniejszy, wolniejszy i dużo mroczniejszy (chociaż nie wybitny) soundtrack do Amityville z 2005 roku również autorstwa Jablonsky'ego, spodziewałam się przy Enderze mniej więcej podobnych rezultatów.
Niewiele się pomyliłam, jak dla mnie, w obu da się wychwycić silne podobieństwa - delikatne, momentami silniejsze partie skrzypiec, tonacja i wszechobecny chór, z którego w "Grze Endera" kompozytor korzysta już dużo mniej, niż np w Transformersach :)
O okrutnym czerpaniu z Hansa Zimmera i podobieństwie do ścieżki dźwiękowej z Incepcji wspominać chyba nie muszę - Zimmer jaki jest, każdy słyszy i tutaj jego naleciałości da się wychwycić niemal wszędzie.

Enderowa muzyka, moim zdaniem, nie jest rewelacją, cała ścieżka w pewnym momencie może zacząć nużyć, zwłaszcza jeśli jest się za pan brat z soundtrackiem ze wspomnianej wyżej Incepcji. Niemniej, z filmem komponowała się bardzo dobrze, a kilka kawałków zasługuje na ponowne przesłuchanie, chociażby ze względu na nastrojowość i odpowiednie podkreślenie atmosfery wprowadzeniem np skrzypiec czy chóru.

Czy polecam do sesji? Hm.. Ja bym najpierw zobaczyła co proponują utwory z Incepcji, a dopiero potem zabierała się za muzykę z Endera.

1. Tutaj partie skrzypiec rzeczywiście wiodą prym i robią całą robotę.

The Battle Room - Steve Jablonsky


2. Ten kawałek, mimo że dosyć długi, powoli rozwija się w bardzo ładną opowieść, zwłaszcza że w filmie towarzyszy spotkaniu Endera z siostrą. 

Ender's Quit - Steve Jablonsky 


3. Ostatni z płyty, Commander, bardzo podobny do Salamander Battle, ale wzbogacony o znacznie więcej partii chóru, który uwydatnia główny motyw muzyczny filmu (chociaż strasznie kojarzy mi się z intro z Gry o Tron).

Commander - Steve Jablonsky




Dobrego odbioru :)




11 gru 2013

RPGowy Alfabet Muzyczny - C...

Tym razem serwuję współczesność, a klimat nieco cięższy od pozostałych.

Cage of Solitude - Midnight Syndicate.



City of Dreams.

Z czarnych, kłębiących się chmur lał ciężki, sążnisty deszcz. Ogromne krople wody uderzały o błyszczące dachy domów. Spływając rwącym strumieniem na ziemię, wsiąkały w piasek. Ogromne kałuże rozpryskiwały się, niczym wielopiętrowe fontanny pod stopami biegających w popłochu ludzi.

Miyamoto spoglądał w dal ze stoków Diablej Góry na rozprzestrzeniające się poniżej zabudowania miasta. Jego miasta. Powoli budującego swoją pozycję i potęgę na międzynarodowej arenie. W pocie czoła, czując coraz silniej zacinający deszcz robotnicy znosili surowce, starannie układając kamień po kamieniu na rosnącej z każdą minutą olbrzymiej budowli. Od rana do późnej nocy pracowali niczym mrówki, aby zadowolić swojego surowego władcę. Wielkie mrowisko z każdym dniem stawało się coraz potężniejsze, coraz bardziej majestatyczne, a Miyamoto dumnie, ze łzami w oczach codziennie witał i żegnał Słońce, górujące nad Diablą Górą. Dziękował za to, co osiągnął poprzez lata pracy i gorliwej wiary w jedyne prawdziwe bóstwo. To na niebie. To gorące i niezbadane. Wiedział, że najlepsze chwile są jeszcze długo przed nim. Był dopiero wschodzącą gwiazdą nowego cesarstwa. Kiedyś ono całe będzie jego…

„Kiedyś” – pomyślał Miyamoto i wyłączył komputer. „Kiedyś. A teraz czas na leki”. Nieporadnie odjechał wózkiem od biurka, walcząc z tym, czego tak bardzo nienawidził. Każda podróż po pokoju była wyzwaniem, niebotycznym wysiłkiem, sprawiającym ogromny ból. W pocie czoła ułożył niesprawne kończyny na łóżku, gdzie czekało już naczynie z nieuniknioną zawartością. „To dla Twojego dobra” - przypominając sobie słowa matki, połknął kolorowe pastylki i zasnął, pogrążając się w innym świecie. Tym lepszym, własnym świecie.