Tym razem serwuję współczesność, a klimat nieco cięższy od pozostałych.
Cage of Solitude - Midnight Syndicate.
Z czarnych, kłębiących się chmur lał ciężki, sążnisty
deszcz. Ogromne krople wody uderzały o błyszczące dachy domów. Spływając rwącym
strumieniem na ziemię, wsiąkały w piasek. Ogromne kałuże rozpryskiwały się,
niczym wielopiętrowe fontanny pod stopami biegających w popłochu ludzi.
Miyamoto spoglądał w dal ze stoków Diablej Góry na
rozprzestrzeniające się poniżej zabudowania miasta. Jego miasta. Powoli
budującego swoją pozycję i potęgę na międzynarodowej arenie. W pocie czoła,
czując coraz silniej zacinający deszcz robotnicy znosili surowce, starannie układając
kamień po kamieniu na rosnącej z każdą minutą olbrzymiej budowli. Od rana do
późnej nocy pracowali niczym mrówki, aby zadowolić swojego surowego władcę. Wielkie
mrowisko z każdym dniem stawało się coraz potężniejsze, coraz bardziej
majestatyczne, a Miyamoto dumnie, ze łzami w oczach codziennie witał i żegnał
Słońce, górujące nad Diablą Górą. Dziękował za to, co osiągnął poprzez lata
pracy i gorliwej wiary w jedyne prawdziwe bóstwo. To na niebie. To gorące i
niezbadane. Wiedział, że najlepsze chwile są jeszcze długo przed nim. Był
dopiero wschodzącą gwiazdą nowego cesarstwa. Kiedyś ono całe będzie jego…
„Kiedyś” – pomyślał Miyamoto i wyłączył komputer. „Kiedyś.
A teraz czas na leki”. Nieporadnie odjechał wózkiem od biurka, walcząc z tym,
czego tak bardzo nienawidził. Każda podróż po pokoju była wyzwaniem,
niebotycznym wysiłkiem, sprawiającym ogromny ból. W pocie czoła ułożył
niesprawne kończyny na łóżku, gdzie czekało już naczynie z nieuniknioną
zawartością. „To dla Twojego dobra” - przypominając sobie słowa matki, połknął
kolorowe pastylki i zasnął, pogrążając się w innym świecie. Tym lepszym,
własnym świecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz