Soundtrack z Ghost in the Shell - utwór Fax Me.
Od pierwszych minut pobytu w biurze tego dnia Jimmy nie mógł
powstrzymać się od głośnego śmiechu i banalnych żartów. Lawirował pomiędzy
nudnym korytarzem z krzeseł, biurek, telefonów i kserokopiarek. Podskakiwał,
cieszył się, z uśmiechem na ustach podnosił słuchawki wszystkich obecnych
współpracowników, wykrzykując entuzjastyczne powitania do zniecierpliwionych
klientów. Był panem świata, a przynajmniej tak się czuł. Dzisiaj. W ten
szczególny dzień. Tanecznym krokiem przemierzał pomieszczenie klepiąc po ramieniu
każdego napotkanego kolegę lub prosząc do tańca wpatrzone w niego koleżanki.
Jakby w obłąkańczym amoku wciskał wszystkie guziki stojących dookoła sprzętów
biurowych, powodując istną katatonię elektronicznych dźwięków. Wyrywając kartki
z ułożonych w kolumnie segregatorów wyrzucał je pod sufit niczym beztroskie
dziewczę na łące pełnej kwiatów. Jednym zgrabnym susem przeskoczył nad
uginającym się od papierów biurkiem, precyzyjnie lądując na obrotowym krześle,
które momentalnie wywiozło go na sam koniec długiego korytarza, wprost naprzeciw
zdumionej kierowniczki. Jak małe dziecko na karuzeli zakręcił się na fotelu, po
czym podskoczył i wyprostowany stanął
nad siedzącą przed komputerem tęgą kobietą. Wyszczerzając się w obłąkańczym
uśmiechu godnym klauna w cyrku, Jimmy teatralnym ruchem przerzucił czerwony
krawat na plecy i gwałtownie złapał za słuchawkę ciężkiego telefonu z faxem,
wyśpiewując do zszokowanej kierowniczki:
- Dziś jest piękny szczególny dzień, Pani Lovett.
- A co to za dzień?
- Dziś jest piękny szczególny dzień, Pani Lovett.
- A co to za dzień?
- Twój ostatni…
Szybkim ruchem przewrócił zdębiałą kobietę i trzymaną w ręku
słuchawką okładał jej twarz silnym ciosami. Czerwona ciecz pryskała na jego
czystą białą koszulę. Z okrutnym zastygłym
uśmiechem uderzał bez zastanowienia jednostajnym ruchem ręki, niczym
klaun rzucający w cyrku kremowym plackiem. Katatonii rozbrzmiewających
komputerowych dźwięków akompaniowały teraz beznadziejne krzyki pani Lovett,
usiłującej się wydostać spod silnego napastnika, dyrygenta tej tragicznej orkiestry. W tej jednej chwili całe biuro
opustoszało… Symfonia była skończona.
Dobrego odbioru!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz