Na deszcz i słońce za chmurami.
Faithless, Garden, 1998
Bezsilność to chyba najgorsze uczucie na świecie. Z tą myślą kopnęła kamyk leżący na mokrym od deszczu chodniku. Ścisnęła trzymaną w lewym ręku pogiętą kartkę. Wiatr rozwiewał jej rozczochrane włosy. Dookoła unosił się smród spalin... i przytłaczającej pustki. Była sama, teraz to było pewne. Całe miasto zdawało się nie istnieć, ludzie w oknach, mijający ją przechodnie byli zwyczajnie anonimowi. Postacie bez twarzy, zupełnie szarzy. Szła przed siebie, starając się pozbyć tej jednej myśli. Zaciskała palce na włożonym do kieszeni nożu. Zrobić to czy próbować przetrwać dalej w tej dżungli pełnej nienawiści i agresji? Jakiś mężczyzna w kolorowych włosach spojrzał na nią tęczowymi soczewkami, które jarzyły się niemiłosiernym jaskrawym światłem. Przez chwilę wydawało jej się, że chce ją okraść. To mogła być szansa. Szybka prowokacja, kilka obraźliwych słów, szarpanina i może wykonałby ten ostateczny ruch, którego ona tak bardzo bała się zrobić sama... Lepszy świat - mówili, na pewno tam będzie mu lepiej - powtarzali, nie bądź egoistką - pouczali. Chciała w to wierzyć. Zacinający deszcz nasilał się z każdą minutą. Jej brudne ubranie przylepiało się do ciała, strugi wody spływały po policzkach, mieszając się z gorącymi łzami.
Mijała kilku bezdomnych, ogrzewających ręce nad słabym ogniskiem pospiesznie rozpalonym w niedużym blaszanym pojemniku na śmieci. Zazwyczaj rzucała im parę monet, w końcu wszyscy jesteśmy ludźmi. Teraz nie spojrzała nawet w ich stronę. I dobrze, skoro jej życie zamieniło się w piekło, niech inni też nie mają lepiej. Spadające z nieba ciężkie krople deszczu powoli gasiły ogień, zabierając biedakom ostatnie źródło ciepła. Sprawiło jej to nie lada przyjemność. Niech mają gorzej. Była zła na cały świat, rozdrażniona, załamana podjętą decyzją, która na zawsze odbije się na jej życiu.
Coraz bardziej wygrywało w niej uczucie nienawiści do otaczającej rzeczywistości... do siebie samej. On pewnie jej już wybaczył, ona nie potrafi. W końcu potrzeba czasu, bardzo dużo czasu, żeby ukoić ból po stracie ukochanego ojca, jedynej bliskiej osoby. Stracie, którą przecież ona sama spowodowała, odłączając go od aparatury. Ten jeden procent szansy miał być tylko gasnącą iskierką płonnej nadziei. Teraz okazało się inaczej, ale już jest za późno. Upuściła pogiętą, mokrą kartkę na ziemię. Wyniki były jednoznaczne, można było go uratować...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz